Esencja Magi: Tajemnica Magicznego Liceum - Rozdział 1

Pobierz: .pdf .docx
Stwórzmy tęczę, podzielmy się szczęściem
Około godziny trzeciej, w nocy z soboty na niedzielę, za żadnym z okien Inki, zagłębiowskiego liceum magicznego, nie widać było światła. Panowała cisza nocna, wyjątkowo niezakłócana przez żadną grupę uczniów. Wszyscy zostali zmęczeni niezwykle wyczerpującymi testami wytrzymałościowymi z magii fizycznej.
 — Nie możemy tego zrobić kiedy indziej? Chcę spać!
Katarzyna Renkiel jęknęła, przecierając oczy i wciągając na siebie ubrania, które przygotowały jeszcze w piątkowy wieczór.
 — Przecież nam o to chodzi, głupku — mruknęła Magda, ale również ziewnęła, ubierając się na czarno.
 — No wiem… Ale zawsze warto spróbować. Które buty są moje?
Alicja wskazała trzecie z kolei, czarne adidasy stojące obok drzwi prowadzących na korytarz, a potem wróciła do potrząsania ostatnią nieobudzoną lokatorką.
 — Jeszcze pięć minut… Alka no…
Ciemna przewróciła oczami i pociągnęła przyjaciółkę za nogi, niemal zrzucając ją z łózka.



Balkonowe drzwi pokojów numer trzy i pięć trzeciego piętra akademika imienia Marii Skłodowskiej-Curie otworzyły się w tym samym momencie. Nikt jednak nie wyszedł, zamiast tego, na zewnątrz wyleciała sporej wielkości papuga.
Ptak zrobił dwa kółka nad dziedzińcem, a potem z powrotem wleciał do pokoju po prawej. Z drugiego wyszła niska, rudowłosa nastolatka. Podeszła do barierki, spojrzała w dół i momentalnie zbladła. Przeżegnała się, wyciągnęła przed siebie ręce, skupiła się i po chwili cofnęła, wzięła rozbieg i wyskoczyła.
Upadek z trzeciego piętra zamortyzowała woda, która pojawiła się pod nią znikąd, łapiąc ją i bezpiecznie sprowadzając na twardy grunt. Ciecz zniknęła w ziemi i powietrzu, a nastolatka rozejrzała się dookoła, a potem patrząc w górę, wydała z siebie dźwięk imponująco podobny do skrzeku kruka.
Jej siostra bliźniaczka nie podeszła wcześniej do barierki. Była pewna, że gdyby to zrobiła, nie dałaby rady wyskoczyć. Dlatego zamknęła oczy i wybiegła z pokoju, a następnym co pamiętała, była łapiąca ją, chłodna woda. Odważyła się rozejrzeć dopiero na dole.
Stała bezpiecznie koło bladej siostry. Nigdzie nie było śladu wody. Uśmiechnęła się do Magdy i poklepała ją po plecach, a potem wyciągnęła przed siebie ręce.
 — Gotowa?
Usłyszała szept i skinęła głową. Rozległ się kolejny skrzek, różniący się minimalnie od poprzedniego, lecz wciąż całkowicie naturalny.
Alicja podeszła do barierki i spokojnie na niej usiadła, a potem przerzuciła nogi na drugą stronę. Spojrzała na przyjaciółkę w dole i odepchnęła się.
Tym razem dziewczyna została złapana niemal natychmiast przez powietrze, przez co opadła powoli i z gracją.
 — Dzięki, Melka — powiedziała i podeszła do ukrytej w cieniu Magdy.
Kolejny skrzek rozległ się już po chwili. Kinga poprawiła grzywkę i podeszła do barierki. Odetchnęła głęboko. Wspięła się na metalową przeszkodę, kucnęła na niej i spojrzała na przyjaciółkę, uspokajając się. Skoczyła.
Następna była Owca, jednak na nią nie czekała ani Magda, ani Amelia. Dziewczyna skupiła się mocno, odetchnęła i wyskoczyła. Upadła na górkę miękkiego piasku, który zakrył niemalże całą jej sylwetkę.
Miała ochotę się roześmiać, jednak powstrzymała się i wygrzebała, a potem stanęła obok ukrytych przyjaciółek. Gosia wylądowała na tej samej stercie piasku, a ten dopiero wtedy zniknął. Owca wyglądała na wyczerpaną, podobnie jak jeszcze chwilę wcześniej Amelia, której już wracały kolory. Magda wystąpiła krok naprzód i zaskrzeczała, a potem złapała wodą skaczącą tyłem Renkiel.
Ostatni skrzek, pomimo ewidentnego zmęczenia nastolatki, brzmiał nie mniej dobrze od poprzednich. Tym razem do barierki podeszła Ewa Krawczyk. Weszła na nią pewnie, rozłożyła szeroko ręce i zrobiła krok do przodu, pozwalają Amelii opuścić się powoli na ziemię.
 — A ty co, Jezus czy inny zbawiciel? — zaśmiała się cicho Magda, gdy wszystkie znów ukryły się w cieniu i skinęła Kindze.
Białowłosa nastolatka kucnęła i przyłożyła rękę do ziemi, zamykając oczy. Jej świadomość połączyła się z naturą, dlatego dziewczyna wiedziała dokładnie, co dzieje się dookoła nich i znacznie dalej. Czuła, jak jej serce przyśpiesza, a wszelkie inne mięśnie drętwieją, ale zdążyła rozłączyć się, zanim ból stał się nie do wytrzymania. Otarła pot z czoła i powiedziała:
 — Droga czysta.
Przyjaciółki ruszyły jedna za drugą na parking przed szkołą. Gosia otworzyła bramę kluczem dorobionym przy okazji jednego z "pożyczeń" kompletu od pana Roberta i stanęła przy niej z Owcą, a wszystkie pozostałe skierowały się do starego, zielonego żuka* stojącego w samym rogu.
Magda wygrzebała kluczyki z kieszeni i podała je Alicji.
 — Jesteś pewna, że umiesz prowadzić? — zawahała się Owca, gdy reszta wsiadała na pakę samochodu.
 — Brat mnie nauczył — odpowiedziała pewnie Alicja, choć w duchu nie była przekonana, czy kierowanie takim złomem można porównać do półmagicznego samochodu Aleksandra. Owca też nie była przekonana, jednak wsiadła i zamknęła drzwi.
W środku Renkiel dotknęła blachy obiema rękami i skupiła się, ukrywając cały samochód pod warstwą iluzji. Ewa zajęła się wytłumieniem dźwięku, choć to nie do końca leżało w zakresie jej naturalnego talentu. W tym samym czasie Alicja odpaliła silnik i ruszyła gwałtownie. Zatrzymała się tylko na chwilę, by Gosia z Owcą wskoczyły do środka. Gdy tylko minęły ogrodzenie, blondynka usunęła kamień powstrzymujący bramę od zamknięcia się.
Wrota zatrzasnęły się z hukiem.
 — Kurwa — rozległ się szept wszystkich nastolatek, poza Renkiel i Ewą, które były zbyt skupione na iluzji.
Alicja przyśpieszyła, by zmęczone przyjaciółki mogły jak najszybciej przestać używać magii.



 — Nie mogę się doczekać pierwszej Licencji i studium. W końcu nauczą nas, jak używać tego cholerstwa tak, żeby nie bolało — jęknęła Renkiel i oparła się o samochód.
Siedziały na łące, ciągle należącej do terenów szkolnych, ale na tyle odległych, by mogły spokojnie rozmawiać czy nawet krzyczeć.
 — Podobno naturalny talent zawsze boli i dlatego lepiej używać zaklęć — powiedziała Kinga.
 — Propaganda — odparły równocześnie Alicja z Magdą.
 — To tylko po to, by zniechęcić nas do pracy nad sobą, a i przekonać takich jak ty, z niemagicznych rodzin, że nie warto walczyć o więcej niż jedną lub dwie Licencje — dodała Ewa, a pozostałe potomkinie magicznych rodów przytaknęły.
Kinga wzruszyła ramionami i spojrzała na szybkę aparatu trzymanego przez Gosię, która ustawiała jego parametry.
 — Na pewno wszystko będzie widać? — spytała.
Gosia wzruszyła ramionami i wstała. Włączyła nagrywanie i powiedziała:
 — Próbujemy, przywitajcie się — Odwróciła aparat w stronę przyjaciółek i sfilmowała każdą z kolejna, jak machają. Potem wyłączyła nagrywanie i odtworzyła filmik. — Wszystko widać, możemy zaczynać.
Nastolatki zebrały się z trawy i pootrzepywały, a potem ustawiły w rzędzie przed samochodem. Magda machnęła różdżką, a aparat zaczął unosić się w powietrzu. Amelia stanęła na środku.
 — Raz, dwa, trzy… Pierwszy semestr roku szkolnego 2013/2014, projekt z Magii Chemicznej. W skład grupy wchodzą Magdalena i Amelia Pazurek, z rodu Przyjaznych, Alicja Pająk z rodu Pająk, Kinga Wilczek, Małgorzata Kropczewska z rodu Dzik, z rodu Przyjaznych, Marta Owca z rodu Owca, z klanu Przyjaznych, Katarzyna Renkiel, Ewa Krawczyk z rodu Gryfit, z klanu Pająk.
Dziewczyny odsunęły się, a Alicja wyjęła woreczek z kolorowym proszkiem. Przyjaciółki wyjaśniały, co się dzieje i jaki efekt chcą osiągnąć, a Ewa i Gosia zaczęły obsypywać samochód omawianą substancją.
 — By zainicjować rozbłyski, należy machnąć różdżką w sposób, w jaki prezentuje Magda oraz wypowiedzieć inkantację "Seszonka", która podobnie jak wiele innych inkantacji aktywujących magiczne wyroby nie ma znaczenia, by nie kolidować z działaniem substancji — wyjaśnienia zakończyła Kinga.
 — Seszonka — powiedziała starsza bliźniaczka, a samochód rozbłysnął wielobarwnym światłem, zajmując się też takim samym ogniem.
Przez chwilę wszystko szło dobrze, tak jak powinno być. Samochód palił się efektownie, jednak nie wybuchał i nie niszczył się. I wtedy oczy Alicji zabłysnęły bielą, a ta wrzasnęła: — Padnij! — tuż przed tym, gdy coś się popsuło.
Nastolatki natychmiast upadły na ziemię. Nauczyły się ufać swoim słowom, a zwłaszcza takim, które brzmiały, jak rozkaz mający uratować im życie.
Samochód wybuchł, a fala uderzenia, ogień i jego szczątki uderzyły w tarczę wyczarowaną przez nie wszystkie. Magda otworzyła jedno oko, a potem drugie i usiadła na kolanach.
 — Kurwa? — powiedziała Kinga, robiąc to samo. Po chwili wszystkie już siedziały, całe i zdrowe, ale Owca niestety została oślepiona.
 — Nie zamknęłaś oczu… — westchnęła Amelia i otoczyła pas przyjaciółki ramieniem. Nie martwiły się tym, wiedząc, że to raczej chwilowy efekt, a opieka medyczna w ich szkole jest bardzo dobra. Bo o zachowanie eskapady w sekrecie już nie musiały się martwić.
 — Mamy przejebane — powiedziała Alicja.
 — Dokładnie, Pająk.
Usłyszały głos swojej wychowawczyni za plecami.



Osiem nastolatek siedziało na sofie i dwóch fotelach przed okrągłym stolikiem w gabinecie swojej wychowawczyni. Za drzwiami toczyła się ożywiona dyskusja. W końcu przeszły przez nie dwie osoby.
Jedną z nich była ich wychowawczyni, ubrana w różowy szlafrok w serduszka i z włosami niedbale spiętymi spinką, a drugą ich dyrektor, w co prawda czarnym szlafroku, ale za to żółtych, puchatych papuciach. W innym wypadku zapewne by się śmiały, ale teraz wiedziały, że mają przechlapane.
 — Dobranoc, dziewczęta — powiedział mężczyzna, a one wstały i odpowiedziały. Gdy ten wyszedł, usiadły z powrotem i spojrzały z wyczekiwaniem na swoją nauczycielkę.
 — Co wy sobie myślałyście? Nieważne. Rano ja i dyrektor porozmawiamy z innymi profesorami i ustalimy, jaka będzie wasza kara. Macie szczęście, że okna pokoi uczniów są zabezpieczone przed hałasem z zewnątrz — powiedziała. — A teraz zejdźcie mi z oczu. Kropczewska i Krawczyk mają odprowadzić Owcę do gabinetu medycznego, pani Retora została uprzedzona. A potem prosto do pokoju! Widzimy się tutaj po obiedzie.



 — Wiecie już, co z wami zrobią?
Do siedzących w stołówce Wariatek dosiadło się trzech chłopaków. Amelia pokręciła głowią, dziabiąc widelcem groszek na talerzu.
 — Dowiemy się po obiedzie, kazała nam do siebie przyjść — powiedziała cicho Magda, nie podnosząc głowy i uparcie wpatrując się w swoje kartofle.
 — Beznadziejnie wyszło — wymamrotała Alicja, poprawiając głowę opartą na ręce.
 — Bez jaj, laski, w poprzedniej szkole co chwilę coś wysadzałam — powiedziała Ewa, jako jedyna nie przejmując się tym, co je czeka.
 — I cię z niej wyrzucono — przypomniała jej Renkiel.
 — Ale z tej nas nie mogą wyrzucić, jest publiczna, a edukacja do momentu egzaminów na pierwszą licencję jest obowiązkowa. Mówi ci coś to słowo? O-b-o-w-i-ą-z-k-o-w-a?
 — Ok, wyrzucić nas nie mogą, ale mogą nam utrudnić życie oraz zdobycie licencji — jęknęła Owca, której blond włosy zakrywały położoną na stole twarz. Tego dnia nic nie zjadła, martwiąc się co powiedzą jej rodzice, gdy dowiedzą się o wysadzeniu samochodu dozorcy.
 — A co z panem Robertem, już wie, że coś nie wyszło i jego ukochany żuk wybuchł? — spytał siedzący obok Amelii, ciemnooki szatyn.
 — Ta, poszłyśmy do niego z samego rana, Pablo. Nie był zadowolony, ale obiecałyśmy mu z Alą, że kupimy mu nowy samochód… — odburknęła Magda i odsunęła od siebie talerz. — Klany nie będą zadowolone — dodała, a wspomniana przyjaciółka wzruszyła ramionami.
 — A właściwie, co poszło nie tak? — spytał chłopak, do którego przytuliła się Gośka.
 — A kto by to wiedział — westchnęła obejmująca go dziewczyna.
 — Właśnie, Piotrek. Gdyby nie to, że wszystko mamy od Aleksandra, to obstawiałabym, że wiórki krodrewna były zwietrzałe — powiedziała Amelia.
 — Wybadamy to, ale tymczasem… — Magda wskazała stolik nauczycieli, od którego właśnie wstała ich wychowawczyni.
 — Trzymajcie kciuki — westchnęła Kinga, a Owca dała klucze od pokoju bratu. — Nie rycz, Mela — dodała, widząc, jak jednej z bliźniaczek zbiera się na płacz.
Jeszcze nigdy nie oddawały naczyń tak długo.



Gdy wyszły z gabinetu wychowawczyni, od razu skierowały się do pokoju milszej siostry Pazurek, gdzie czekali na nie wcześniej spotkani chłopcy oraz Robert, brat Gosi.
 — I jak? — spytał Tomasz Owca, siedzący na łóżku siostry.
 — Podobno Luder chciała nam odjąć połowę startowych punktów, ale Zmora, Szymanewska i Malczewska jej to wyperswadowały — powiedziała oburzona Magda, siadając na łóżku Amelii, tym przy szafie. Piotr zagwizdał.
Punkty startowe otrzymuje każdy czarodziej w chwili siedemnastych urodzin. Jest ich osiemdziesiąt i stanowią, jak nazwa wskazuje, bazę do zdobycia pierwszej Licencji. Kolejne punkty otrzymuje się za różne projekty i sprawdziany, łącznie w ten sposób do zdobycia jest sto dwadzieścia. Za końcowe egzaminy maksymalnie można zdobyć ich aż trzysta. Łączna liczba to pięćset. By otrzymać Licencję należy być w pięćdziesięciu procentach najlepszych zdających, zwykle próg punktowy wynosi około czterystu pięćdziesięciu punktów. Dlatego nikt nie może sobie pozwolić na utratę aż połowy punktów startowych. Nieuzyskanie Licencji równa się bowiem z utratą zdolności magicznych (a przy tym często i życia), a ma się na to tylko jedną szansę.
 — Suka — Ewa niemalże wypluła to słowo.
 — Charakter adekwatny do nazwiska* — odparła Alicja, zajmując miejsce przy Magdzie.
 — Ale niby na jakiej podstawie chciała to zrobić? — spytał Robert, marszcząc brwi.
 — Zagrażanie harmonii społeczności magicznej naszego świata — odpowiedziała Kinga, głaszcząc biało-szarą kotkę Owcy.
 — Posrało czy jak?!
Wyraz twarzy Piotrka wyrażał jego oburzenie nawet lepiej niż ton głosu.
 — Być może. Koniec końców skończyło się na odjęciu tylko, albo aż, pięciu, ale myślę, że wszystkie damy radę odrobić tę stratę na egzaminach — powiedziała Amelia, a Kinga skrzywiła twarz. Mocno wątpiła w to, czy jest w stanie dorównać swoim przyjaciółkom w nauce, wiecznie otrzymywała od nich gorsze wyniki. Szczerze bała się pierwszego sprawdzianu, a co dopiero egzaminów końcowych.
 — Ta, damy radę — Owca poklepała Kingę po plecach.
 — No, a poza tym przez miesiąc robimy za przedszkolanki, możemy się jak chcemy podczas tego zmieniać — dodała Renkiel, machając nogami, bo siedziała na biurku.
"Robienie za przedszkolankę" oznaczało wśród uczniów Inki dyżur w jej podstawówce. Praca ta nie należała do ciężkich czy nieprzyjemnych, a wybierani byli do niej jedynie uczniowie o odpowiednim podejściu. Wielu chętnie zamieniłoby się na nią, zamiast pracy w stołówce czy ogrodzie.
 — I, co oczywiste, musimy zrobić całkiem nowy i bezpieczny projekt, wszystko pod nadzorem Malczewskiej — uzupełniła wypowiedź przyjaciółek Magda. — To wszystko. Termin pozostał bez zmian, także w miesiąc na pewno coś zrobimy.
 — Na luzie — przyznał Piotr, rozkładając się na jednym z łóżek.
 — A macie już jakiś pomysł, dlaczego tamto się popsuło? — spytał zaciekawiony Paweł, przeglądając wraz z Robertem ich notatki.
 — Żadnego, Malczewska powiedziała, że postara się sama to rozgryźć i da nam znać — odpowiedziała Ewa.
Dziewczyny i Piotrek spojrzeli po sobie i podeszli do chłopaków, a potem usiedli przy prostokątnym stole, również przyglądając się notatkom.
Przecież zawsze mogą spróbować sami znaleźć odpowiedź.



Drobna dziewczynka o kruczych, matowych włosach siedziała na kolanach Magdy. Jasnozielone, niemal żółte oczy — tak typowe dla rodu Pająk — wpatrzone były na opowiadającą bajkę Amelię, jednak co jakiś czas kierowały się w bok.
Mała Luiza nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej starsza siostra ją ignoruje. Kiedy była młodsza, Aleksander wyjaśniał jej, że nie chce za nią tęsknić. Ale przecież teraz już chodzi do Inki, więc nie muszą się rozstawać po wakacjach!
 — A ja tam byłam, miód… I mleko piłam — Amelia zakończyła opowieść i uśmiechnęła się łagodnie, rozglądając po sali.
 — Jeszcze jedną — mruknęło kilka z dzieci, pomimo tego, że już od pewnego czasu ziewały. Jedno z nich dodało: — Teraz Kinga!
Dzieci najbardziej uwielbiały, gdy to któraś z Wariatek opowiadała wieczorną bajkę, bo… No cóż. One właśnie je opowiadały, cała reszta zwykle czytała, nie potrafiąc żadnej zapamiętać, a co dopiero wymyślić.
 — Nie ma mowy! — odparła Kinga.
Ona średnio przepadała za opowiadaniem bajek. Za każdym razem w pełni improwizowała i łapała się nawet na tym, że zapominała imion bohaterów. Oczywiście, gdy już musiała, czyli raz na bardzo nigdy, to starała się najlepiej, jak potrafiła.
 — Właśnie, dzieciaki, czas spać! — zarządziła Magda i wstała, biorąc Luizę na ręce. Rozległ się cichy protest.
Tegorocznych pierwszaków było aż jedenaścioro, a każdy mały jakby miał pięć, a nie siedem lat.
 — Nie ma mowy, idziecie do łóżek, inaczej obrazi się na nas wasza pani — powiedziała Owca i podniosła jedną ze śpiących dziewczynek.
Dzisiejsze położenie dzieciaków do łóżek było, cóż, dziecinnie proste, w porównaniu z dniami, gdy do końca rozpierała ich energia. Nie było to jednak nic dziwnego, bo zazwyczaj gdy opowiadała Amelia, właśnie tak się działo.
 — Musisz być dla nich strasznie nudna — podsumowała pewnego razu Magda.
 — Ja po prostu odróżniam zwykłą bajkę od bajki na dobranoc.



Osiem nastolatek siedziało przy białym, długim blacie na równie białych, obrotowych krzesłach pozbawionych oparć. Magda, Amelia i Marta pochylały się nad swoimi notatkami, ciągle coś do siebie szepcząc i zawzięcie sprawdzając kolejne i kolejne obliczenia na kalkulatorze. Kinga i Alicja porównywały preparat pod mikroskopem z założeniami, a Gosia, Kasia i Ewa po raz kolejny oglądały filmik nagrany w nocy z piątego, na szóstego października, próbując dostrzec jakikolwiek czynnik, który miał wpływ na ich preparat.
Do laboratorium weszła ich profesorka, kobieta o ciemnych, choć raczej farbowanych, krótkich włosach, które, skręcone jak sprężynki, otaczały jej głowę.
 — Załatwiłam nam, dziewczynki, że możemy powtórzyć cały wasz projekt od zera. Może wtedy znajdziemy błąd — poinformowała je, kładąc własne notatki na blacie. — Pominiemy oczywiście wysadzanie samochodu, test odbędzie się w jednym z nieużywanych wymiarów. I użyjemy sprawdzonych składników.
Dziewczęta pokiwały głową w geście zrozumienia. Kinga wyjęła preparat, a potem rozdzieliła szkiełka i poszła je umyć. Magda pomogła Alicji złożyć mikroskop.
 — To zaczynamy!
Profesorka aż potarła ręce. Uwielbiała swój przedmiot, chemię magiczną. Nawet, jeśli niektóre pomysły uczniów były jeszcze bardziej niebezpieczne niż na niemagicznym odpowiedniku.



Wchodząc do Akademika, Magda odebrała od pani Marii listy skierowane do niej i reszty Wariatek. Przeglądała je już w drodze do pokoju, a gdy otwierała drzwi, jeden z nich był już w połowie przeczytany.
 — Listy przyszły, skoczysz po resztę? — rzuciła pytaniem w stronę Kingi, a ta kiwnęła głową i wyszła na balkon. Po chwili wszystkie Wariatki zgromadziły się przy okrągłym stole.
Magda położyła listy na środku, w rękach zostawiając ten otwarty.
 — Łucja jest chora, w sobotę pogrzeb, mama oczekuje że przyjedziemy wszystkie — powiedziała do siostry, ale też i przyjaciółek.
 — Jasne — powiedziała Alicja i wzięła pierwszy list ze sterty.
Łucja była pięcioletnią siostrą bliźniaczek, jednak jej śmierć niezbyt obeszła którąkolwiek ze zgromadzonych. Kinga i Renkiel nie znały tej dziewczynki, a pozostałe zostały wychowane w społeczności, w której zgony dzieci są na początku dziennym. To dlatego pogrzeb jest zaplanowany już wtedy, gdy wykryje się chorobę. Rodzeństwo rzadko miało też ze sobą mocną więź, mało która rodzina decydowała się na takie wychowanie, a większość młodych ludzi unikało przywiązywania się do młodszych sióstr i braci.
 — Mama Kingi pyta, czy ta się dobrze odżywia i wszystko u niej ok, mamy od niej pozdrowienia i uściski — Alicja streściła przeczytany przez siebie list, a potem podała go Kindze.
Wariatki zawsze czytały swoje listy wspólnie. Jeśli któryś z ich krewnych lub znajomych chciał, by nikt poza adresatką nie znał treści tego co pisał, na kopercie umieszczał drukowany napis "prywatne". Choć i tak potem dzieliły się informacjami. Wyjątek stanowiła Renkiel.
Ewa na początku uważała ten zwyczaj za dziwny, ale potem się w to wciągnęła. Miała wrażenie, że łatwiej jest usłyszeć od kogoś, co ma nam do przekazania ktoś bliski będący daleko, niż gdy samemu się to czyta. Nawet, jeśli ona była ze swoją rodziną permanentnie skłócona.
 — Ten jest od Aleksandra — Kinga pokazała dziewczynom kopertę i otworzyła ją.
Słów brata Alicji nigdy nie streszczały.



Kochane siostry!
To znaczy Alicjo, Kingo, Amelio, Magdo, Kasiu, Gosiu, Marto i Ewo, a jeśli o którejś zapomniałem, to zezwalam na danie mi w łeb przy najbliżej okazji.
(Kiedyś wypomniały Robertowi, że pewnie nie pamięta wszystkich ich imion).
Jestem teraz w świecie Kruszte, krajobrazy tutaj są naprawdę… Zapierające dech w piersiach, hiper wiper zajepiście wyczepiście w dechę. Znaczy po mojemu po prostu jest ładnie i inaczej niż u nas, ale pewnie wy powiedziałybyście coś w tym stylu.
(Czytaniu tej linijki towarzyszyło przewrócenie oczami).
Spędzę tutaj jeszcze miesiąc, czyli wracam w piątek.
(Oczywiście musiały sprawdzić, jaki czas uznaje ludność świata Kruszte).
Akurat na pogrzeb Łucji. Najszczersze wyrazy współczucia.
Spotkamy się tam. Wybrałem dla Was wybuchowe prezenty ;)

Ojciec chyba ma naprawdę gorszy okres, kilka dni temu kazał mi kopać przez osiem godzin, bo rzekomo miał informacje, że w tamtym miejscu znajduje się stara biblioteka.
I co?
Nie tylko jej tam nie było, ale pomylił kontynenty!
(Wybuchły zgodnie śmiechem, to było tak bardzo nie w stylu pana Pająk).
Na usprawiedliwienie dodam, że tutaj są one niemal identyczne.

Nie udało mi się jeszcze zdobyć jednego z potrzebnych Wam składników, ale… Kto jak nie ja? Będziecie to miały, u mnie jak w banku.

Wasz miłujący brat
Aleksander Pająk



 — Nie tylko wasz staruszek ma gorszy okres — skomentowała Ewa, mając na myśli Aleksandra. Zwykle jego listy były nie tylko dłuższe, ale też o wiele lepsze. Sięgnęła po kolejną kopertę.
— I co to w ogóle za podpis?
 — Wasz miłujący brat, współcierpiący z wami w bólu i cierpieniu, pragnący…
 — Dobra, skończ — Owca przerwała wygłupiającej się Magdzie, a ta pokazała jej język.
 — Ojciec Gosi chce wiedzieć, jak jej idzie nauka i ma mu odpisać Amelia, bo tylko ona nie skłamie — powiedziała Ewa i podała list wcześniej wspomnianej bliźniaczce.
 — Jakbym miała co ukrywać — prychnęła Gośka i sięgnęła po kopertę. — Nawet o pracy domowej nie pozwala mi zapomnieć — skinęła głową na Amelie.
Czytały i odpowiadały na listy przez ponad godzinę, śmiejąc się z niektórych pomysłów ich rodzin. Jakby w tej szkole mogła stać się im krzywda, której nie spowodują one same.



Sala należąca do Zmory nie była duża, ale na pewno przyjemna i przestronna. Kwadratowe pomieszczenie, pomalowane na jasny, niebieski kolor, sprawiałoby może wrażenie zimnego oraz męczącego, jednak ciepłe dodatki, ciemne meble, a przede wszystkim miękkie poduszki i pufy zamiast twardych krzeseł oraz okrągłe stoliki zastępujące ławki zmieniały to miejsce w przytulny kącik. Uroku dodawały namalowane na suficie białe chmurki i złoto-srebrne gwiazdki.
Kinga bez pardonu wpatrywała się w nie, leżąc na miękkim dywanie, mimo że nauczycielka coś mówiła. Na tych zajęciach nie było stresu i typowego gonienia z materiałem. Tutaj można się było nawet przespać, jeśli czuło się zmęczonym.
Sztuka Widzenia nie należała do poważanych przedmiotów, choć część z materiału przydawała się w codziennym życiu typowego, niezbyt wysoko wykwalifikowanego czarodzieja. Jednak cała reszta, zdecydowana większość, właściwie nie była do niczego przydatna lub polegała na tym, że ktoś ma naturalne predyspozycje.
Dlatego z grupami, w których nikt nie decydował się brać zaawansowanego kursu, Zmora pozwalała sobie odpuścić część materiału pomijaną na egzaminach i pozwalała uczniom zająć się samym sobą. Często tłumaczyła im też zagadnienia z innych przedmiotów, jak na przykład teraz.
Była to jednak rozszerzona fizyka magiczna, która Kingę w ogóle nie obchodziła. Właściwie, dziewczyna miała tego przedmiotu dość i na podstawie, obawiając się o swój wynik ze sprawdzianów i egzaminu z tego przedmiotu.
 — To skoro wszystko jasne, to czym zajmiemy się teraz?
Ktoś zaproponował, by omówić główne różnice między rzeczywistością Deltą' a Deltą i gdy Zmora na to przystała, Kinga usiadła, przesuwając się bliżej niej, by lepiej słyszeć. To już niestety przyda się na egzaminie każdemu, a dalej nie wszystko rozumiała.



Magda westchnęła cicho i wyjęła z szafy czarną, elegancką spódnicę. Nienawidziła ubierać tego typu ubrań. Wolała wszelkiego rodzaju spodnie i luźne koszulki, zamiast spódnic, sukienek i koszul z kołnierzykami.
 — Mogę ubrać glany?
To pytanie padło z ust Kingi po raz czwarty tego dnia i po raz czwarty Alicja odpowiedziała:
 — Nie!
Ubrana w czarną, luźną sukienkę na ramiączkach dziewczyna westchnęła i wsunęła na stopy równie czarne baletki. Potem skupiła się na znalezieniu frotki do włosów. Pomimo niezadowolenia z butów musiała przyznać, że jej śnieżnobiałe włosy i jasna cera doskonale pasowały do ubioru, które przyszykowała Alicja. Jak zawsze zresztą.
 — Ile mamy jeszcze czasu? — spytała Renkiel, próbująca ubrać prawy kolczyk. — No żeż cholera jasna! — przeklęła, gdy zapięcie od niego sturlało się po blacie na podłogę, a potem pod biurko.
 — Dwadzieścia minut, spokojnie — odpowiedziała Alicja, podając jej jedno z zapasowych zapięć. Tamtego mogą poszukać potem.
 — Ja też się zawsze boję spotkania z ich rodzinami — powiedziała Kinga i pomogła ubrać Renkiel kolczyk.



Niedługo potem wszystkie zgromadziły się w szkolnej bibliotece. W większości ubrane w czarne sukienki (Owca pod swoją, prostą miała białą koszulę), a na ich ramionach znajdowały się szare marynarki z godłem szkoły. Obok nich stał Robert z kilkoma kolegami oraz Piotrek, Paweł i Tomek. Dalej czekało jeszcze kilka osób.
 — …Za każdym razem zapominam, że was musi jechać tak wielu — powiedziała Zmora, gdy weszła do środka, przeglądając listę.
Pogrzeby dzieci nie są czymś wyjątkowym w społeczności magicznej, jednak na każdym zbiera się cały klan, a ten Przyjaznych jest najliczniejszy. Poza tym Amelia i Magda w całym swoim życiu miały już bardzo wiele rodzeństwa.
Dziewczyny wzruszyły ramionami i podeszły podpisać listę, a potem zabrały kwiaty, które tego ranka przyniósł pan Robert.
Zmora poprowadziła ich między regały, do jednego z dużych luster. Przyłożyła do niego rękę, a tafla zafalowała i tuż po tym, jak pojawił się na niej napis "Przestrzeń", zmieniła się w coś w rodzaju pola siłowego. Profesorka wskazała jednego z uczniów, a ten wkroczył śmiało w ramy i zniknął. Po kolei robili to wszyscy inni.
 — Nigdy się nie przyzwyczaję — jęknęła Kinga, zanim przeszła przez portal.
 — Przyzwyczaisz — odpowiedziała nauczycielka i pchnęła ją lekko, a potem sama dołączyła do swoich uczniów.



Przestrzeń to wymiar stworzony wiele lat temu przez grupy magiczne z całego świata, które potem dały początek, często istniejącym po dziś dzień, klanom. To ich przedstawiciele stanowili prawo dla całej społeczności oraz reprezentowali poszczególne państwa na magicznej arenie międzynarodowej.
Choć wymiar ten stanowił w pewnym sensie odbicie naturalnego, różnił się od niego znacząco. Był o wiele razy mniejszy i na dodatek płaski. Gwiazdy lśniły w nim całą dobę, a słońce zachodziło tylko wtedy, gdy główny Pogodynarz pamiętał, by o to zadbać. A, że był to człowiek dosyć leciwy, zdarzało mu się o tym zapominać. Wielki szacunek, jakim darzyły go wszystkie rody świata, nie pozwalał jednak nawet zasugerować emerytury. A, jeśli jednak znajdywała się osoba tak odważna i bezczelna, staruszek odpowiadał, że przecież w wieku ledwie nieco ponad sześciuset lat miał jeszcze sporo życia przed sobą i dlatego jego wnuczek musi poczekać na przejęcie posady. Pesymiści wierzyli w prawdziwość tych słów, choć oczywiście nikt nie życzył mu źle.
W Przestrzeni wszyscy posługiwali się łaciną, choć można się tutaj było natknąć na ojczyste języki oraz inne dawne dialekty. Stanowiło to jednak rzadkość, przypisywaną straganom, sklepom i rodowym siedzibom. Czarodziej znał w końcu łacinę perfekcyjnie, zresztą ta magiczna, różniła się nieco od tradycyjnej. Z bardzo prostego powodu. Tradycyjna była martwa, a magiczna ciągle się rozwijała, będąc uzupełnianą o nowe słowa. Właściwie nie było potrzeby, by używać jakiegokolwiek innego języka.
Dwadzieścia polskich szkół magii miało swoje portale umieszczone w niskim, choć dwupiętrowym budynku na ulicy Tranzytowej. Należał on do nich, Litwy i Czech, a na samej ulicy znajdowało się wiele podobnych budynków. Dosyć szeroki, jasny trakt, kończył się natomiast dużym, postawnym budynkiem podpisanym jako „Centrum Tranzytowe”, gdzie należało zgłaszać wszystkie podróże między światami. Tylko naprawdę dobrze wykwalifikowani czarodzieje o wysokiej licencji mogli pozwalać sobie na samowolkę w tej kwestii, ale i w ich przypadku zgłoszenie się w Centrum uznawano za dobry nawyk oraz objaw szacunku do miejsca, w które przybywali. A to było bardzo ważne.
Ulica Tranzytowa nie była oczywiście jedyną ulicą w centrum Przestrzeni. Od forum, na którego środku znajdowała się piękna fontanna zaprojektowana przez samego Leonardo da Vinciego (który był zresztą bardzo dobrze wykształconym czarodziejem), ulice odchodziły w sposób promienisty, a najszersza z nich, nazwana Główną prowadziła do ratusza.
Nie był to jednak budynek, gdzie można było spotkać burmistrza. Stanowił on raczej coś w rodzaju naszego parlamentu i sądu najwyższego w jednym. To tam obradowali przedstawiciele magicznych klanów (każdy czarodziej chcący posiadać obywatelstwo Przestrzeni miał obowiązek należeć do jednego z nich), tutaj rozstrzygano największe spory. Tutaj też odbywały się Egzaminy Licencyjne, które spędzały sen z oczu niepełnoletnich czarodziei.
Laura Zmora poprowadziła swoją grupkę uczniów ulicą Transportową.
 — To dlatego tę od portali nazwano Tranzytową — szepnęła Amelia do Kingi, gdy ta pierwszy raz miała okazję zobaczyć magiczny wymiar na szkolnej wycieczce, co zdarzyło się w ich drugiej klasie gimnazjum.
Wkrótce potem siedzieli w długim pojeździe, nieco przypominającym z wyglądu pociągi parowe. Nie jeździł on jednak po torach i nie był zakryty. Podróż nie trwała długo, w Przestrzeni właściwie wszędzie było blisko, dlatego ich pojazd, na którego boku widniał napis „Magos 2.345k”, już po dwudziestu minutach zatrzymał się w polskiej części wymiaru.
Minęli plac, na którego środku powiewała dumnie biało-czerwona flaga i skręcili w otoczoną drzewami alejkę, aż w końcu zatrzymali się przed pozbawionym dachu budynkiem.
 — Dobra, wiara — powiedziała Zmora, gdy odwróciła się w stronę uczniów. — Po wejściu tam jesteście pod opieką swoich rodów, wasza dwójka — Wskazała Kingę i Kasię. — pod opieką Pająków. Jednakże, gdyby zaszła taka potrzeba, jestem oczywiście do waszej dyspozycji. Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to ród i klan Kruk. Numer jeden, czyli po lewej od Przyjaznych. Będę gdzieś z przodu. Wy pierwsi — Wskazała uczniom jedno z przejść do wnętrza dziwnej budowli.



Budowla była swego rodzaju świątynią. Zbudowana na planie dziewięciokąta foremnego, posiadała murowane, jasne ściany ozdobione płaskorzeźbami przedstawiającymi wszystkie znane czarodziejom żywioły, a sufit stanowiły szklane, upstrzone gwiazdami, wypukłe trójkąty łączące się jedynie pośrodku. Posiadała ona też dziewięć strzelistych wejść, od których odchodziły proste ścieżki, wokół których znajdowało się mnóstwo ławek.
W centrum znajdował się mniejszy dziewięciokąt foremny, w którym było tylko kilka krzeseł. Stał tam też kamienny stół o tym samym kształcie. Ławki podzielone były przez ścieżki na swego typu sektory, podpisane numerami od jeden do dziewięciu. Po prawej od najwyższej cyfry znajdowała się jedynka, a po lewej dwójka, reszta była naprzemienna. Pod numerem trzy napisane było „Pazurek”, a obok muru, odgradzającego ławki od części specyficznego ołtarza, znajdowały się schody.
Podczas, gdy wszyscy inni uczniowie rozchodzili się do swoich sektorów, znajdując miejsce przypisane ich rodom i rodzinom, Amelia i Magda zeszły właśnie po schodach, by uczestniczyć w przygotowaniach do pogrzebu.
______________________________
1. Gdyby ktoś nie wiedział, jak wygląda żuk, to żuk wygląda tak: ;
2. Das Luder (niemiecki) 'padlina, przynęta dla zwierzyny, suka, ścierwo' — przynajmniej wg. Google;



Korekty dokonała April Rove.
Linki do pobrania znajdują się nad tytułem postu.
Zgodnie z obietnicą rozdział drugi dedykuję swemu internetowemu dziecku, Adzie.
Wiecie, ten rozdział miał być opublikowany 30. Także suprajs, suprajs :D Aczkolwiek kolejnego nie spodziewałabym się wcześniej niż przed upływem dwóch tygodni.

Czy ktoś już rozróżnia bohaterki i łapie się w tym, kto jest kim?