Esencja Magi: Tajemnica Magicznego Liceum - Rozdział 1

Pobierz: .pdf .docx
Stwórzmy tęczę, podzielmy się szczęściem
Około godziny trzeciej, w nocy z soboty na niedzielę, za żadnym z okien Inki, zagłębiowskiego liceum magicznego, nie widać było światła. Panowała cisza nocna, wyjątkowo niezakłócana przez żadną grupę uczniów. Wszyscy zostali zmęczeni niezwykle wyczerpującymi testami wytrzymałościowymi z magii fizycznej.
 — Nie możemy tego zrobić kiedy indziej? Chcę spać!
Katarzyna Renkiel jęknęła, przecierając oczy i wciągając na siebie ubrania, które przygotowały jeszcze w piątkowy wieczór.
 — Przecież nam o to chodzi, głupku — mruknęła Magda, ale również ziewnęła, ubierając się na czarno.
 — No wiem… Ale zawsze warto spróbować. Które buty są moje?
Alicja wskazała trzecie z kolei, czarne adidasy stojące obok drzwi prowadzących na korytarz, a potem wróciła do potrząsania ostatnią nieobudzoną lokatorką.
 — Jeszcze pięć minut… Alka no…
Ciemna przewróciła oczami i pociągnęła przyjaciółkę za nogi, niemal zrzucając ją z łózka.



Balkonowe drzwi pokojów numer trzy i pięć trzeciego piętra akademika imienia Marii Skłodowskiej-Curie otworzyły się w tym samym momencie. Nikt jednak nie wyszedł, zamiast tego, na zewnątrz wyleciała sporej wielkości papuga.
Ptak zrobił dwa kółka nad dziedzińcem, a potem z powrotem wleciał do pokoju po prawej. Z drugiego wyszła niska, rudowłosa nastolatka. Podeszła do barierki, spojrzała w dół i momentalnie zbladła. Przeżegnała się, wyciągnęła przed siebie ręce, skupiła się i po chwili cofnęła, wzięła rozbieg i wyskoczyła.
Upadek z trzeciego piętra zamortyzowała woda, która pojawiła się pod nią znikąd, łapiąc ją i bezpiecznie sprowadzając na twardy grunt. Ciecz zniknęła w ziemi i powietrzu, a nastolatka rozejrzała się dookoła, a potem patrząc w górę, wydała z siebie dźwięk imponująco podobny do skrzeku kruka.
Jej siostra bliźniaczka nie podeszła wcześniej do barierki. Była pewna, że gdyby to zrobiła, nie dałaby rady wyskoczyć. Dlatego zamknęła oczy i wybiegła z pokoju, a następnym co pamiętała, była łapiąca ją, chłodna woda. Odważyła się rozejrzeć dopiero na dole.
Stała bezpiecznie koło bladej siostry. Nigdzie nie było śladu wody. Uśmiechnęła się do Magdy i poklepała ją po plecach, a potem wyciągnęła przed siebie ręce.
 — Gotowa?
Usłyszała szept i skinęła głową. Rozległ się kolejny skrzek, różniący się minimalnie od poprzedniego, lecz wciąż całkowicie naturalny.
Alicja podeszła do barierki i spokojnie na niej usiadła, a potem przerzuciła nogi na drugą stronę. Spojrzała na przyjaciółkę w dole i odepchnęła się.
Tym razem dziewczyna została złapana niemal natychmiast przez powietrze, przez co opadła powoli i z gracją.
 — Dzięki, Melka — powiedziała i podeszła do ukrytej w cieniu Magdy.
Kolejny skrzek rozległ się już po chwili. Kinga poprawiła grzywkę i podeszła do barierki. Odetchnęła głęboko. Wspięła się na metalową przeszkodę, kucnęła na niej i spojrzała na przyjaciółkę, uspokajając się. Skoczyła.
Następna była Owca, jednak na nią nie czekała ani Magda, ani Amelia. Dziewczyna skupiła się mocno, odetchnęła i wyskoczyła. Upadła na górkę miękkiego piasku, który zakrył niemalże całą jej sylwetkę.
Miała ochotę się roześmiać, jednak powstrzymała się i wygrzebała, a potem stanęła obok ukrytych przyjaciółek. Gosia wylądowała na tej samej stercie piasku, a ten dopiero wtedy zniknął. Owca wyglądała na wyczerpaną, podobnie jak jeszcze chwilę wcześniej Amelia, której już wracały kolory. Magda wystąpiła krok naprzód i zaskrzeczała, a potem złapała wodą skaczącą tyłem Renkiel.
Ostatni skrzek, pomimo ewidentnego zmęczenia nastolatki, brzmiał nie mniej dobrze od poprzednich. Tym razem do barierki podeszła Ewa Krawczyk. Weszła na nią pewnie, rozłożyła szeroko ręce i zrobiła krok do przodu, pozwalają Amelii opuścić się powoli na ziemię.
 — A ty co, Jezus czy inny zbawiciel? — zaśmiała się cicho Magda, gdy wszystkie znów ukryły się w cieniu i skinęła Kindze.
Białowłosa nastolatka kucnęła i przyłożyła rękę do ziemi, zamykając oczy. Jej świadomość połączyła się z naturą, dlatego dziewczyna wiedziała dokładnie, co dzieje się dookoła nich i znacznie dalej. Czuła, jak jej serce przyśpiesza, a wszelkie inne mięśnie drętwieją, ale zdążyła rozłączyć się, zanim ból stał się nie do wytrzymania. Otarła pot z czoła i powiedziała:
 — Droga czysta.
Przyjaciółki ruszyły jedna za drugą na parking przed szkołą. Gosia otworzyła bramę kluczem dorobionym przy okazji jednego z "pożyczeń" kompletu od pana Roberta i stanęła przy niej z Owcą, a wszystkie pozostałe skierowały się do starego, zielonego żuka* stojącego w samym rogu.
Magda wygrzebała kluczyki z kieszeni i podała je Alicji.
 — Jesteś pewna, że umiesz prowadzić? — zawahała się Owca, gdy reszta wsiadała na pakę samochodu.
 — Brat mnie nauczył — odpowiedziała pewnie Alicja, choć w duchu nie była przekonana, czy kierowanie takim złomem można porównać do półmagicznego samochodu Aleksandra. Owca też nie była przekonana, jednak wsiadła i zamknęła drzwi.
W środku Renkiel dotknęła blachy obiema rękami i skupiła się, ukrywając cały samochód pod warstwą iluzji. Ewa zajęła się wytłumieniem dźwięku, choć to nie do końca leżało w zakresie jej naturalnego talentu. W tym samym czasie Alicja odpaliła silnik i ruszyła gwałtownie. Zatrzymała się tylko na chwilę, by Gosia z Owcą wskoczyły do środka. Gdy tylko minęły ogrodzenie, blondynka usunęła kamień powstrzymujący bramę od zamknięcia się.
Wrota zatrzasnęły się z hukiem.
 — Kurwa — rozległ się szept wszystkich nastolatek, poza Renkiel i Ewą, które były zbyt skupione na iluzji.
Alicja przyśpieszyła, by zmęczone przyjaciółki mogły jak najszybciej przestać używać magii.



 — Nie mogę się doczekać pierwszej Licencji i studium. W końcu nauczą nas, jak używać tego cholerstwa tak, żeby nie bolało — jęknęła Renkiel i oparła się o samochód.
Siedziały na łące, ciągle należącej do terenów szkolnych, ale na tyle odległych, by mogły spokojnie rozmawiać czy nawet krzyczeć.
 — Podobno naturalny talent zawsze boli i dlatego lepiej używać zaklęć — powiedziała Kinga.
 — Propaganda — odparły równocześnie Alicja z Magdą.
 — To tylko po to, by zniechęcić nas do pracy nad sobą, a i przekonać takich jak ty, z niemagicznych rodzin, że nie warto walczyć o więcej niż jedną lub dwie Licencje — dodała Ewa, a pozostałe potomkinie magicznych rodów przytaknęły.
Kinga wzruszyła ramionami i spojrzała na szybkę aparatu trzymanego przez Gosię, która ustawiała jego parametry.
 — Na pewno wszystko będzie widać? — spytała.
Gosia wzruszyła ramionami i wstała. Włączyła nagrywanie i powiedziała:
 — Próbujemy, przywitajcie się — Odwróciła aparat w stronę przyjaciółek i sfilmowała każdą z kolejna, jak machają. Potem wyłączyła nagrywanie i odtworzyła filmik. — Wszystko widać, możemy zaczynać.
Nastolatki zebrały się z trawy i pootrzepywały, a potem ustawiły w rzędzie przed samochodem. Magda machnęła różdżką, a aparat zaczął unosić się w powietrzu. Amelia stanęła na środku.
 — Raz, dwa, trzy… Pierwszy semestr roku szkolnego 2013/2014, projekt z Magii Chemicznej. W skład grupy wchodzą Magdalena i Amelia Pazurek, z rodu Przyjaznych, Alicja Pająk z rodu Pająk, Kinga Wilczek, Małgorzata Kropczewska z rodu Dzik, z rodu Przyjaznych, Marta Owca z rodu Owca, z klanu Przyjaznych, Katarzyna Renkiel, Ewa Krawczyk z rodu Gryfit, z klanu Pająk.
Dziewczyny odsunęły się, a Alicja wyjęła woreczek z kolorowym proszkiem. Przyjaciółki wyjaśniały, co się dzieje i jaki efekt chcą osiągnąć, a Ewa i Gosia zaczęły obsypywać samochód omawianą substancją.
 — By zainicjować rozbłyski, należy machnąć różdżką w sposób, w jaki prezentuje Magda oraz wypowiedzieć inkantację "Seszonka", która podobnie jak wiele innych inkantacji aktywujących magiczne wyroby nie ma znaczenia, by nie kolidować z działaniem substancji — wyjaśnienia zakończyła Kinga.
 — Seszonka — powiedziała starsza bliźniaczka, a samochód rozbłysnął wielobarwnym światłem, zajmując się też takim samym ogniem.
Przez chwilę wszystko szło dobrze, tak jak powinno być. Samochód palił się efektownie, jednak nie wybuchał i nie niszczył się. I wtedy oczy Alicji zabłysnęły bielą, a ta wrzasnęła: — Padnij! — tuż przed tym, gdy coś się popsuło.
Nastolatki natychmiast upadły na ziemię. Nauczyły się ufać swoim słowom, a zwłaszcza takim, które brzmiały, jak rozkaz mający uratować im życie.
Samochód wybuchł, a fala uderzenia, ogień i jego szczątki uderzyły w tarczę wyczarowaną przez nie wszystkie. Magda otworzyła jedno oko, a potem drugie i usiadła na kolanach.
 — Kurwa? — powiedziała Kinga, robiąc to samo. Po chwili wszystkie już siedziały, całe i zdrowe, ale Owca niestety została oślepiona.
 — Nie zamknęłaś oczu… — westchnęła Amelia i otoczyła pas przyjaciółki ramieniem. Nie martwiły się tym, wiedząc, że to raczej chwilowy efekt, a opieka medyczna w ich szkole jest bardzo dobra. Bo o zachowanie eskapady w sekrecie już nie musiały się martwić.
 — Mamy przejebane — powiedziała Alicja.
 — Dokładnie, Pająk.
Usłyszały głos swojej wychowawczyni za plecami.



Osiem nastolatek siedziało na sofie i dwóch fotelach przed okrągłym stolikiem w gabinecie swojej wychowawczyni. Za drzwiami toczyła się ożywiona dyskusja. W końcu przeszły przez nie dwie osoby.
Jedną z nich była ich wychowawczyni, ubrana w różowy szlafrok w serduszka i z włosami niedbale spiętymi spinką, a drugą ich dyrektor, w co prawda czarnym szlafroku, ale za to żółtych, puchatych papuciach. W innym wypadku zapewne by się śmiały, ale teraz wiedziały, że mają przechlapane.
 — Dobranoc, dziewczęta — powiedział mężczyzna, a one wstały i odpowiedziały. Gdy ten wyszedł, usiadły z powrotem i spojrzały z wyczekiwaniem na swoją nauczycielkę.
 — Co wy sobie myślałyście? Nieważne. Rano ja i dyrektor porozmawiamy z innymi profesorami i ustalimy, jaka będzie wasza kara. Macie szczęście, że okna pokoi uczniów są zabezpieczone przed hałasem z zewnątrz — powiedziała. — A teraz zejdźcie mi z oczu. Kropczewska i Krawczyk mają odprowadzić Owcę do gabinetu medycznego, pani Retora została uprzedzona. A potem prosto do pokoju! Widzimy się tutaj po obiedzie.



 — Wiecie już, co z wami zrobią?
Do siedzących w stołówce Wariatek dosiadło się trzech chłopaków. Amelia pokręciła głowią, dziabiąc widelcem groszek na talerzu.
 — Dowiemy się po obiedzie, kazała nam do siebie przyjść — powiedziała cicho Magda, nie podnosząc głowy i uparcie wpatrując się w swoje kartofle.
 — Beznadziejnie wyszło — wymamrotała Alicja, poprawiając głowę opartą na ręce.
 — Bez jaj, laski, w poprzedniej szkole co chwilę coś wysadzałam — powiedziała Ewa, jako jedyna nie przejmując się tym, co je czeka.
 — I cię z niej wyrzucono — przypomniała jej Renkiel.
 — Ale z tej nas nie mogą wyrzucić, jest publiczna, a edukacja do momentu egzaminów na pierwszą licencję jest obowiązkowa. Mówi ci coś to słowo? O-b-o-w-i-ą-z-k-o-w-a?
 — Ok, wyrzucić nas nie mogą, ale mogą nam utrudnić życie oraz zdobycie licencji — jęknęła Owca, której blond włosy zakrywały położoną na stole twarz. Tego dnia nic nie zjadła, martwiąc się co powiedzą jej rodzice, gdy dowiedzą się o wysadzeniu samochodu dozorcy.
 — A co z panem Robertem, już wie, że coś nie wyszło i jego ukochany żuk wybuchł? — spytał siedzący obok Amelii, ciemnooki szatyn.
 — Ta, poszłyśmy do niego z samego rana, Pablo. Nie był zadowolony, ale obiecałyśmy mu z Alą, że kupimy mu nowy samochód… — odburknęła Magda i odsunęła od siebie talerz. — Klany nie będą zadowolone — dodała, a wspomniana przyjaciółka wzruszyła ramionami.
 — A właściwie, co poszło nie tak? — spytał chłopak, do którego przytuliła się Gośka.
 — A kto by to wiedział — westchnęła obejmująca go dziewczyna.
 — Właśnie, Piotrek. Gdyby nie to, że wszystko mamy od Aleksandra, to obstawiałabym, że wiórki krodrewna były zwietrzałe — powiedziała Amelia.
 — Wybadamy to, ale tymczasem… — Magda wskazała stolik nauczycieli, od którego właśnie wstała ich wychowawczyni.
 — Trzymajcie kciuki — westchnęła Kinga, a Owca dała klucze od pokoju bratu. — Nie rycz, Mela — dodała, widząc, jak jednej z bliźniaczek zbiera się na płacz.
Jeszcze nigdy nie oddawały naczyń tak długo.



Gdy wyszły z gabinetu wychowawczyni, od razu skierowały się do pokoju milszej siostry Pazurek, gdzie czekali na nie wcześniej spotkani chłopcy oraz Robert, brat Gosi.
 — I jak? — spytał Tomasz Owca, siedzący na łóżku siostry.
 — Podobno Luder chciała nam odjąć połowę startowych punktów, ale Zmora, Szymanewska i Malczewska jej to wyperswadowały — powiedziała oburzona Magda, siadając na łóżku Amelii, tym przy szafie. Piotr zagwizdał.
Punkty startowe otrzymuje każdy czarodziej w chwili siedemnastych urodzin. Jest ich osiemdziesiąt i stanowią, jak nazwa wskazuje, bazę do zdobycia pierwszej Licencji. Kolejne punkty otrzymuje się za różne projekty i sprawdziany, łącznie w ten sposób do zdobycia jest sto dwadzieścia. Za końcowe egzaminy maksymalnie można zdobyć ich aż trzysta. Łączna liczba to pięćset. By otrzymać Licencję należy być w pięćdziesięciu procentach najlepszych zdających, zwykle próg punktowy wynosi około czterystu pięćdziesięciu punktów. Dlatego nikt nie może sobie pozwolić na utratę aż połowy punktów startowych. Nieuzyskanie Licencji równa się bowiem z utratą zdolności magicznych (a przy tym często i życia), a ma się na to tylko jedną szansę.
 — Suka — Ewa niemalże wypluła to słowo.
 — Charakter adekwatny do nazwiska* — odparła Alicja, zajmując miejsce przy Magdzie.
 — Ale niby na jakiej podstawie chciała to zrobić? — spytał Robert, marszcząc brwi.
 — Zagrażanie harmonii społeczności magicznej naszego świata — odpowiedziała Kinga, głaszcząc biało-szarą kotkę Owcy.
 — Posrało czy jak?!
Wyraz twarzy Piotrka wyrażał jego oburzenie nawet lepiej niż ton głosu.
 — Być może. Koniec końców skończyło się na odjęciu tylko, albo aż, pięciu, ale myślę, że wszystkie damy radę odrobić tę stratę na egzaminach — powiedziała Amelia, a Kinga skrzywiła twarz. Mocno wątpiła w to, czy jest w stanie dorównać swoim przyjaciółkom w nauce, wiecznie otrzymywała od nich gorsze wyniki. Szczerze bała się pierwszego sprawdzianu, a co dopiero egzaminów końcowych.
 — Ta, damy radę — Owca poklepała Kingę po plecach.
 — No, a poza tym przez miesiąc robimy za przedszkolanki, możemy się jak chcemy podczas tego zmieniać — dodała Renkiel, machając nogami, bo siedziała na biurku.
"Robienie za przedszkolankę" oznaczało wśród uczniów Inki dyżur w jej podstawówce. Praca ta nie należała do ciężkich czy nieprzyjemnych, a wybierani byli do niej jedynie uczniowie o odpowiednim podejściu. Wielu chętnie zamieniłoby się na nią, zamiast pracy w stołówce czy ogrodzie.
 — I, co oczywiste, musimy zrobić całkiem nowy i bezpieczny projekt, wszystko pod nadzorem Malczewskiej — uzupełniła wypowiedź przyjaciółek Magda. — To wszystko. Termin pozostał bez zmian, także w miesiąc na pewno coś zrobimy.
 — Na luzie — przyznał Piotr, rozkładając się na jednym z łóżek.
 — A macie już jakiś pomysł, dlaczego tamto się popsuło? — spytał zaciekawiony Paweł, przeglądając wraz z Robertem ich notatki.
 — Żadnego, Malczewska powiedziała, że postara się sama to rozgryźć i da nam znać — odpowiedziała Ewa.
Dziewczyny i Piotrek spojrzeli po sobie i podeszli do chłopaków, a potem usiedli przy prostokątnym stole, również przyglądając się notatkom.
Przecież zawsze mogą spróbować sami znaleźć odpowiedź.



Drobna dziewczynka o kruczych, matowych włosach siedziała na kolanach Magdy. Jasnozielone, niemal żółte oczy — tak typowe dla rodu Pająk — wpatrzone były na opowiadającą bajkę Amelię, jednak co jakiś czas kierowały się w bok.
Mała Luiza nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej starsza siostra ją ignoruje. Kiedy była młodsza, Aleksander wyjaśniał jej, że nie chce za nią tęsknić. Ale przecież teraz już chodzi do Inki, więc nie muszą się rozstawać po wakacjach!
 — A ja tam byłam, miód… I mleko piłam — Amelia zakończyła opowieść i uśmiechnęła się łagodnie, rozglądając po sali.
 — Jeszcze jedną — mruknęło kilka z dzieci, pomimo tego, że już od pewnego czasu ziewały. Jedno z nich dodało: — Teraz Kinga!
Dzieci najbardziej uwielbiały, gdy to któraś z Wariatek opowiadała wieczorną bajkę, bo… No cóż. One właśnie je opowiadały, cała reszta zwykle czytała, nie potrafiąc żadnej zapamiętać, a co dopiero wymyślić.
 — Nie ma mowy! — odparła Kinga.
Ona średnio przepadała za opowiadaniem bajek. Za każdym razem w pełni improwizowała i łapała się nawet na tym, że zapominała imion bohaterów. Oczywiście, gdy już musiała, czyli raz na bardzo nigdy, to starała się najlepiej, jak potrafiła.
 — Właśnie, dzieciaki, czas spać! — zarządziła Magda i wstała, biorąc Luizę na ręce. Rozległ się cichy protest.
Tegorocznych pierwszaków było aż jedenaścioro, a każdy mały jakby miał pięć, a nie siedem lat.
 — Nie ma mowy, idziecie do łóżek, inaczej obrazi się na nas wasza pani — powiedziała Owca i podniosła jedną ze śpiących dziewczynek.
Dzisiejsze położenie dzieciaków do łóżek było, cóż, dziecinnie proste, w porównaniu z dniami, gdy do końca rozpierała ich energia. Nie było to jednak nic dziwnego, bo zazwyczaj gdy opowiadała Amelia, właśnie tak się działo.
 — Musisz być dla nich strasznie nudna — podsumowała pewnego razu Magda.
 — Ja po prostu odróżniam zwykłą bajkę od bajki na dobranoc.



Osiem nastolatek siedziało przy białym, długim blacie na równie białych, obrotowych krzesłach pozbawionych oparć. Magda, Amelia i Marta pochylały się nad swoimi notatkami, ciągle coś do siebie szepcząc i zawzięcie sprawdzając kolejne i kolejne obliczenia na kalkulatorze. Kinga i Alicja porównywały preparat pod mikroskopem z założeniami, a Gosia, Kasia i Ewa po raz kolejny oglądały filmik nagrany w nocy z piątego, na szóstego października, próbując dostrzec jakikolwiek czynnik, który miał wpływ na ich preparat.
Do laboratorium weszła ich profesorka, kobieta o ciemnych, choć raczej farbowanych, krótkich włosach, które, skręcone jak sprężynki, otaczały jej głowę.
 — Załatwiłam nam, dziewczynki, że możemy powtórzyć cały wasz projekt od zera. Może wtedy znajdziemy błąd — poinformowała je, kładąc własne notatki na blacie. — Pominiemy oczywiście wysadzanie samochodu, test odbędzie się w jednym z nieużywanych wymiarów. I użyjemy sprawdzonych składników.
Dziewczęta pokiwały głową w geście zrozumienia. Kinga wyjęła preparat, a potem rozdzieliła szkiełka i poszła je umyć. Magda pomogła Alicji złożyć mikroskop.
 — To zaczynamy!
Profesorka aż potarła ręce. Uwielbiała swój przedmiot, chemię magiczną. Nawet, jeśli niektóre pomysły uczniów były jeszcze bardziej niebezpieczne niż na niemagicznym odpowiedniku.



Wchodząc do Akademika, Magda odebrała od pani Marii listy skierowane do niej i reszty Wariatek. Przeglądała je już w drodze do pokoju, a gdy otwierała drzwi, jeden z nich był już w połowie przeczytany.
 — Listy przyszły, skoczysz po resztę? — rzuciła pytaniem w stronę Kingi, a ta kiwnęła głową i wyszła na balkon. Po chwili wszystkie Wariatki zgromadziły się przy okrągłym stole.
Magda położyła listy na środku, w rękach zostawiając ten otwarty.
 — Łucja jest chora, w sobotę pogrzeb, mama oczekuje że przyjedziemy wszystkie — powiedziała do siostry, ale też i przyjaciółek.
 — Jasne — powiedziała Alicja i wzięła pierwszy list ze sterty.
Łucja była pięcioletnią siostrą bliźniaczek, jednak jej śmierć niezbyt obeszła którąkolwiek ze zgromadzonych. Kinga i Renkiel nie znały tej dziewczynki, a pozostałe zostały wychowane w społeczności, w której zgony dzieci są na początku dziennym. To dlatego pogrzeb jest zaplanowany już wtedy, gdy wykryje się chorobę. Rodzeństwo rzadko miało też ze sobą mocną więź, mało która rodzina decydowała się na takie wychowanie, a większość młodych ludzi unikało przywiązywania się do młodszych sióstr i braci.
 — Mama Kingi pyta, czy ta się dobrze odżywia i wszystko u niej ok, mamy od niej pozdrowienia i uściski — Alicja streściła przeczytany przez siebie list, a potem podała go Kindze.
Wariatki zawsze czytały swoje listy wspólnie. Jeśli któryś z ich krewnych lub znajomych chciał, by nikt poza adresatką nie znał treści tego co pisał, na kopercie umieszczał drukowany napis "prywatne". Choć i tak potem dzieliły się informacjami. Wyjątek stanowiła Renkiel.
Ewa na początku uważała ten zwyczaj za dziwny, ale potem się w to wciągnęła. Miała wrażenie, że łatwiej jest usłyszeć od kogoś, co ma nam do przekazania ktoś bliski będący daleko, niż gdy samemu się to czyta. Nawet, jeśli ona była ze swoją rodziną permanentnie skłócona.
 — Ten jest od Aleksandra — Kinga pokazała dziewczynom kopertę i otworzyła ją.
Słów brata Alicji nigdy nie streszczały.



Kochane siostry!
To znaczy Alicjo, Kingo, Amelio, Magdo, Kasiu, Gosiu, Marto i Ewo, a jeśli o którejś zapomniałem, to zezwalam na danie mi w łeb przy najbliżej okazji.
(Kiedyś wypomniały Robertowi, że pewnie nie pamięta wszystkich ich imion).
Jestem teraz w świecie Kruszte, krajobrazy tutaj są naprawdę… Zapierające dech w piersiach, hiper wiper zajepiście wyczepiście w dechę. Znaczy po mojemu po prostu jest ładnie i inaczej niż u nas, ale pewnie wy powiedziałybyście coś w tym stylu.
(Czytaniu tej linijki towarzyszyło przewrócenie oczami).
Spędzę tutaj jeszcze miesiąc, czyli wracam w piątek.
(Oczywiście musiały sprawdzić, jaki czas uznaje ludność świata Kruszte).
Akurat na pogrzeb Łucji. Najszczersze wyrazy współczucia.
Spotkamy się tam. Wybrałem dla Was wybuchowe prezenty ;)

Ojciec chyba ma naprawdę gorszy okres, kilka dni temu kazał mi kopać przez osiem godzin, bo rzekomo miał informacje, że w tamtym miejscu znajduje się stara biblioteka.
I co?
Nie tylko jej tam nie było, ale pomylił kontynenty!
(Wybuchły zgodnie śmiechem, to było tak bardzo nie w stylu pana Pająk).
Na usprawiedliwienie dodam, że tutaj są one niemal identyczne.

Nie udało mi się jeszcze zdobyć jednego z potrzebnych Wam składników, ale… Kto jak nie ja? Będziecie to miały, u mnie jak w banku.

Wasz miłujący brat
Aleksander Pająk



 — Nie tylko wasz staruszek ma gorszy okres — skomentowała Ewa, mając na myśli Aleksandra. Zwykle jego listy były nie tylko dłuższe, ale też o wiele lepsze. Sięgnęła po kolejną kopertę.
— I co to w ogóle za podpis?
 — Wasz miłujący brat, współcierpiący z wami w bólu i cierpieniu, pragnący…
 — Dobra, skończ — Owca przerwała wygłupiającej się Magdzie, a ta pokazała jej język.
 — Ojciec Gosi chce wiedzieć, jak jej idzie nauka i ma mu odpisać Amelia, bo tylko ona nie skłamie — powiedziała Ewa i podała list wcześniej wspomnianej bliźniaczce.
 — Jakbym miała co ukrywać — prychnęła Gośka i sięgnęła po kopertę. — Nawet o pracy domowej nie pozwala mi zapomnieć — skinęła głową na Amelie.
Czytały i odpowiadały na listy przez ponad godzinę, śmiejąc się z niektórych pomysłów ich rodzin. Jakby w tej szkole mogła stać się im krzywda, której nie spowodują one same.



Sala należąca do Zmory nie była duża, ale na pewno przyjemna i przestronna. Kwadratowe pomieszczenie, pomalowane na jasny, niebieski kolor, sprawiałoby może wrażenie zimnego oraz męczącego, jednak ciepłe dodatki, ciemne meble, a przede wszystkim miękkie poduszki i pufy zamiast twardych krzeseł oraz okrągłe stoliki zastępujące ławki zmieniały to miejsce w przytulny kącik. Uroku dodawały namalowane na suficie białe chmurki i złoto-srebrne gwiazdki.
Kinga bez pardonu wpatrywała się w nie, leżąc na miękkim dywanie, mimo że nauczycielka coś mówiła. Na tych zajęciach nie było stresu i typowego gonienia z materiałem. Tutaj można się było nawet przespać, jeśli czuło się zmęczonym.
Sztuka Widzenia nie należała do poważanych przedmiotów, choć część z materiału przydawała się w codziennym życiu typowego, niezbyt wysoko wykwalifikowanego czarodzieja. Jednak cała reszta, zdecydowana większość, właściwie nie była do niczego przydatna lub polegała na tym, że ktoś ma naturalne predyspozycje.
Dlatego z grupami, w których nikt nie decydował się brać zaawansowanego kursu, Zmora pozwalała sobie odpuścić część materiału pomijaną na egzaminach i pozwalała uczniom zająć się samym sobą. Często tłumaczyła im też zagadnienia z innych przedmiotów, jak na przykład teraz.
Była to jednak rozszerzona fizyka magiczna, która Kingę w ogóle nie obchodziła. Właściwie, dziewczyna miała tego przedmiotu dość i na podstawie, obawiając się o swój wynik ze sprawdzianów i egzaminu z tego przedmiotu.
 — To skoro wszystko jasne, to czym zajmiemy się teraz?
Ktoś zaproponował, by omówić główne różnice między rzeczywistością Deltą' a Deltą i gdy Zmora na to przystała, Kinga usiadła, przesuwając się bliżej niej, by lepiej słyszeć. To już niestety przyda się na egzaminie każdemu, a dalej nie wszystko rozumiała.



Magda westchnęła cicho i wyjęła z szafy czarną, elegancką spódnicę. Nienawidziła ubierać tego typu ubrań. Wolała wszelkiego rodzaju spodnie i luźne koszulki, zamiast spódnic, sukienek i koszul z kołnierzykami.
 — Mogę ubrać glany?
To pytanie padło z ust Kingi po raz czwarty tego dnia i po raz czwarty Alicja odpowiedziała:
 — Nie!
Ubrana w czarną, luźną sukienkę na ramiączkach dziewczyna westchnęła i wsunęła na stopy równie czarne baletki. Potem skupiła się na znalezieniu frotki do włosów. Pomimo niezadowolenia z butów musiała przyznać, że jej śnieżnobiałe włosy i jasna cera doskonale pasowały do ubioru, które przyszykowała Alicja. Jak zawsze zresztą.
 — Ile mamy jeszcze czasu? — spytała Renkiel, próbująca ubrać prawy kolczyk. — No żeż cholera jasna! — przeklęła, gdy zapięcie od niego sturlało się po blacie na podłogę, a potem pod biurko.
 — Dwadzieścia minut, spokojnie — odpowiedziała Alicja, podając jej jedno z zapasowych zapięć. Tamtego mogą poszukać potem.
 — Ja też się zawsze boję spotkania z ich rodzinami — powiedziała Kinga i pomogła ubrać Renkiel kolczyk.



Niedługo potem wszystkie zgromadziły się w szkolnej bibliotece. W większości ubrane w czarne sukienki (Owca pod swoją, prostą miała białą koszulę), a na ich ramionach znajdowały się szare marynarki z godłem szkoły. Obok nich stał Robert z kilkoma kolegami oraz Piotrek, Paweł i Tomek. Dalej czekało jeszcze kilka osób.
 — …Za każdym razem zapominam, że was musi jechać tak wielu — powiedziała Zmora, gdy weszła do środka, przeglądając listę.
Pogrzeby dzieci nie są czymś wyjątkowym w społeczności magicznej, jednak na każdym zbiera się cały klan, a ten Przyjaznych jest najliczniejszy. Poza tym Amelia i Magda w całym swoim życiu miały już bardzo wiele rodzeństwa.
Dziewczyny wzruszyły ramionami i podeszły podpisać listę, a potem zabrały kwiaty, które tego ranka przyniósł pan Robert.
Zmora poprowadziła ich między regały, do jednego z dużych luster. Przyłożyła do niego rękę, a tafla zafalowała i tuż po tym, jak pojawił się na niej napis "Przestrzeń", zmieniła się w coś w rodzaju pola siłowego. Profesorka wskazała jednego z uczniów, a ten wkroczył śmiało w ramy i zniknął. Po kolei robili to wszyscy inni.
 — Nigdy się nie przyzwyczaję — jęknęła Kinga, zanim przeszła przez portal.
 — Przyzwyczaisz — odpowiedziała nauczycielka i pchnęła ją lekko, a potem sama dołączyła do swoich uczniów.



Przestrzeń to wymiar stworzony wiele lat temu przez grupy magiczne z całego świata, które potem dały początek, często istniejącym po dziś dzień, klanom. To ich przedstawiciele stanowili prawo dla całej społeczności oraz reprezentowali poszczególne państwa na magicznej arenie międzynarodowej.
Choć wymiar ten stanowił w pewnym sensie odbicie naturalnego, różnił się od niego znacząco. Był o wiele razy mniejszy i na dodatek płaski. Gwiazdy lśniły w nim całą dobę, a słońce zachodziło tylko wtedy, gdy główny Pogodynarz pamiętał, by o to zadbać. A, że był to człowiek dosyć leciwy, zdarzało mu się o tym zapominać. Wielki szacunek, jakim darzyły go wszystkie rody świata, nie pozwalał jednak nawet zasugerować emerytury. A, jeśli jednak znajdywała się osoba tak odważna i bezczelna, staruszek odpowiadał, że przecież w wieku ledwie nieco ponad sześciuset lat miał jeszcze sporo życia przed sobą i dlatego jego wnuczek musi poczekać na przejęcie posady. Pesymiści wierzyli w prawdziwość tych słów, choć oczywiście nikt nie życzył mu źle.
W Przestrzeni wszyscy posługiwali się łaciną, choć można się tutaj było natknąć na ojczyste języki oraz inne dawne dialekty. Stanowiło to jednak rzadkość, przypisywaną straganom, sklepom i rodowym siedzibom. Czarodziej znał w końcu łacinę perfekcyjnie, zresztą ta magiczna, różniła się nieco od tradycyjnej. Z bardzo prostego powodu. Tradycyjna była martwa, a magiczna ciągle się rozwijała, będąc uzupełnianą o nowe słowa. Właściwie nie było potrzeby, by używać jakiegokolwiek innego języka.
Dwadzieścia polskich szkół magii miało swoje portale umieszczone w niskim, choć dwupiętrowym budynku na ulicy Tranzytowej. Należał on do nich, Litwy i Czech, a na samej ulicy znajdowało się wiele podobnych budynków. Dosyć szeroki, jasny trakt, kończył się natomiast dużym, postawnym budynkiem podpisanym jako „Centrum Tranzytowe”, gdzie należało zgłaszać wszystkie podróże między światami. Tylko naprawdę dobrze wykwalifikowani czarodzieje o wysokiej licencji mogli pozwalać sobie na samowolkę w tej kwestii, ale i w ich przypadku zgłoszenie się w Centrum uznawano za dobry nawyk oraz objaw szacunku do miejsca, w które przybywali. A to było bardzo ważne.
Ulica Tranzytowa nie była oczywiście jedyną ulicą w centrum Przestrzeni. Od forum, na którego środku znajdowała się piękna fontanna zaprojektowana przez samego Leonardo da Vinciego (który był zresztą bardzo dobrze wykształconym czarodziejem), ulice odchodziły w sposób promienisty, a najszersza z nich, nazwana Główną prowadziła do ratusza.
Nie był to jednak budynek, gdzie można było spotkać burmistrza. Stanowił on raczej coś w rodzaju naszego parlamentu i sądu najwyższego w jednym. To tam obradowali przedstawiciele magicznych klanów (każdy czarodziej chcący posiadać obywatelstwo Przestrzeni miał obowiązek należeć do jednego z nich), tutaj rozstrzygano największe spory. Tutaj też odbywały się Egzaminy Licencyjne, które spędzały sen z oczu niepełnoletnich czarodziei.
Laura Zmora poprowadziła swoją grupkę uczniów ulicą Transportową.
 — To dlatego tę od portali nazwano Tranzytową — szepnęła Amelia do Kingi, gdy ta pierwszy raz miała okazję zobaczyć magiczny wymiar na szkolnej wycieczce, co zdarzyło się w ich drugiej klasie gimnazjum.
Wkrótce potem siedzieli w długim pojeździe, nieco przypominającym z wyglądu pociągi parowe. Nie jeździł on jednak po torach i nie był zakryty. Podróż nie trwała długo, w Przestrzeni właściwie wszędzie było blisko, dlatego ich pojazd, na którego boku widniał napis „Magos 2.345k”, już po dwudziestu minutach zatrzymał się w polskiej części wymiaru.
Minęli plac, na którego środku powiewała dumnie biało-czerwona flaga i skręcili w otoczoną drzewami alejkę, aż w końcu zatrzymali się przed pozbawionym dachu budynkiem.
 — Dobra, wiara — powiedziała Zmora, gdy odwróciła się w stronę uczniów. — Po wejściu tam jesteście pod opieką swoich rodów, wasza dwójka — Wskazała Kingę i Kasię. — pod opieką Pająków. Jednakże, gdyby zaszła taka potrzeba, jestem oczywiście do waszej dyspozycji. Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to ród i klan Kruk. Numer jeden, czyli po lewej od Przyjaznych. Będę gdzieś z przodu. Wy pierwsi — Wskazała uczniom jedno z przejść do wnętrza dziwnej budowli.



Budowla była swego rodzaju świątynią. Zbudowana na planie dziewięciokąta foremnego, posiadała murowane, jasne ściany ozdobione płaskorzeźbami przedstawiającymi wszystkie znane czarodziejom żywioły, a sufit stanowiły szklane, upstrzone gwiazdami, wypukłe trójkąty łączące się jedynie pośrodku. Posiadała ona też dziewięć strzelistych wejść, od których odchodziły proste ścieżki, wokół których znajdowało się mnóstwo ławek.
W centrum znajdował się mniejszy dziewięciokąt foremny, w którym było tylko kilka krzeseł. Stał tam też kamienny stół o tym samym kształcie. Ławki podzielone były przez ścieżki na swego typu sektory, podpisane numerami od jeden do dziewięciu. Po prawej od najwyższej cyfry znajdowała się jedynka, a po lewej dwójka, reszta była naprzemienna. Pod numerem trzy napisane było „Pazurek”, a obok muru, odgradzającego ławki od części specyficznego ołtarza, znajdowały się schody.
Podczas, gdy wszyscy inni uczniowie rozchodzili się do swoich sektorów, znajdując miejsce przypisane ich rodom i rodzinom, Amelia i Magda zeszły właśnie po schodach, by uczestniczyć w przygotowaniach do pogrzebu.
______________________________
1. Gdyby ktoś nie wiedział, jak wygląda żuk, to żuk wygląda tak: ;
2. Das Luder (niemiecki) 'padlina, przynęta dla zwierzyny, suka, ścierwo' — przynajmniej wg. Google;



Korekty dokonała April Rove.
Linki do pobrania znajdują się nad tytułem postu.
Zgodnie z obietnicą rozdział drugi dedykuję swemu internetowemu dziecku, Adzie.
Wiecie, ten rozdział miał być opublikowany 30. Także suprajs, suprajs :D Aczkolwiek kolejnego nie spodziewałabym się wcześniej niż przed upływem dwóch tygodni.

Czy ktoś już rozróżnia bohaterki i łapie się w tym, kto jest kim?

Esencja Magi: Tajemnica Magicznego Liceum - Prolog

Pobierz: .pdf .docx
Kolorowy autobus do wariatkowa
Budynek, na który właśnie patrzysz, to moja szkoła. Nic specjalnego. Stare, popękane cegły, ogrom przytłaczający swoją prostotą. Duży, prostokątny blok wyglądający trochę jak zakład poprawczy. Jak już powiedziałam — naprawdę nic specjalnego.
Jej piękno i klimat poczujesz dopiero w środku lub na podwórzu. To tam dzieje się magia. Ta zwykła, ale też ta, którą w swoim wnętrzu posiadają tylko nieliczni.
Jak ja i moja siostra oraz wszyscy ci ludzie, których zaraz poznasz.



Ulicami pewnego miasta na południu Polski jechał autokar. Od strony drzwi miał namalowanego pomarańczowego smoka kłócącego się z czerwonym feniksem, którzy byli obserwowani przez zdziwiony księżyc. Tył autobusu został ozdobiony lśniącymi gwiazdami. Z przeciwnej strony namalowana była kobieta z hardą miną i odważnym spojrzeniem, obok której ktoś równo napisał „Danuta Siedzikówna”, a pod spodem, mniejszymi literami „1928–1946” . Jeszcze niżej widniał wielki napis w czerwonym sercu „INKA nigdy nie zapomni”.
Mieszkańców nie dziwił ten widok, przyzwyczaili się oni do tego, że co roku, ostatniego dnia sierpnia, trzy wymalowane autokary przywożą dzieci z najdalszych zakątków Zagłębia do szkoły w ich mieście. Pierwszego września udają się po resztę młodzieży, a w pozostałe dni roku szkolnego kursują kilka razy w ciągu dnia, by dzieci mieszkające w internacie dowieźć do sklepów, a pozostałym uczniom umożliwić powrót do domu z miejsca, które komunikacja miejska pomija.
Przy oknie, na pierwszym siedzeniu za środkowymi drzwiami, siedziała białowłosa dziewczyna, patrząca z wytęsknieniem w stronę, gdzie już niedługo miała ujrzeć szkołę. Chęć powrotu do niej nie była niczym niezwykłym, niemal wszyscy jej rówieśnicy w tym autokarze oczekiwali tego dnia w ten sam sposób. Wakacje były miłe, a nauka jak zwykle miała być trudna i wyczerpująca, jednak to miejsce dawało im wszystkim niezwykłą szansę na zrozumienie magii. Poza tym, wśród nich nie było nikogo nowego, wszyscy w czerwcu pozostawili w szkole za sobą swoich przyjaciół, swoje łóżko, swoje ulubione miejsca. Po trzech latach, Inka naprawdę stała się ich domem.
Nastolatka uśmiechnęła się lekko, gdy już z daleka zobaczyła na parkingu dwie rude czupryny, które mogły należeć tylko do jej przyjaciółek. Owszem, wiele osób miało podobny kolor włosów, ale tylko one wyglądały jak swoje lustrzane odbicia.
Wyjęła słuchawki z uszu i wstałaby z miejsca, aby stanąć przy drzwiach, gdyby nie śpiący na niej brat, którego wcześniej, przez pogrążenie w myślach i muzyce, nawet nie zauważyła.
 — Ugh, Fabian… — jęknęła i spróbowała zepchnąć starszego chłopaka z siebie, a gdy to nie poskutkowało, pociągnęła go mocno za wąs pod nosem. Był paskudny, ale najwyraźniej mógł się na coś przydać.
Gdy tylko wyszła z autokaru, ruszyła pędem w stronę przyjaciółek. Rzuciła się jednej z nich na szyję, popychając ją przy tym na jej siostrę. Czytana przez tę książka upadła na asfalt, a ona zauważyła, że coś się wokół niej dzieje.
 — Cześć — powiedziała, ale zanim uściskała białowłosą, schyliła się po książkę.



To ja, Amelia Przyjazna Pazurek. Wiecznie pogrążona w swoim świecie, zaczytana i bardzo nieogarnięta nastolatka. Prawdopodobnie gdyby nie siostra i wszystkie przyjaciółki, już dawno bym nie żyła. Oczywiście, kocham je tak jak i one mnie, w ciągu tych dwóch miesięcy tęsknota za nimi niezmiernie mi doskwierała… Ale kiedy już stanęłam na placu szkoły i zostałam pociągnięta w stronę parkingu, uświadomiłam sobie, że znów zamiast jednej wariatki obok siebie będę ich miała aż sześć! Tak ciężko wtedy znaleźć czas na spokojną lekturę!



 — Co czytasz? — spytała białowłosa i przechyliła się tak, by zobaczyć okładkę książki. — Pożyczysz mi. Gdzie Alicja?
 — Powinna już tutaj być — odpowiedziała Amelia zmartwionym tonem i jeszcze dla pewności rozejrzała się dookoła.
 — Gonzales ją odwozi i tyle, nie ma się czym martwić — prychnęła jej siostra, ale i uśmiechnęła do niej uspokajająco. — A ty schowaj tę książkę, bo mnie denerwujesz. Rozumiem kochać czytać, ale nie cały czas. Mogłabyś się zainteresować pierwszym dniem szkoły.
Zabrała siostrze książkę i schowała ją do torby przewieszonej przez ramię. Białowłosa przewróciła oczami i zaśmiała się cicho, widząc, jak Amelia zamiera w wyrazie kompletnego niezrozumienia i bezradności. Dopiero po chwili opuściła zrezygnowana rękę, domyślając się, że dzisiaj już swojej lektury nie odzyska.



A oto ona, Magdalena Pazurek, to znaczy Przyjazna Pazurek, ale zwykle używa tylko naszego nazwiska, pomija nazwę rodu i klanu. To moja, młodsza o parę minut, siostra bliźniaczka. Na nasze wyglądy składają się ciemne, rude włosy sięgające jej do pupy, a mnie do pasa, duże piersi i naprawdę byle jakie oczy. Nie są one ani niebieskie, ani zielone, ani szare, stanowią mieszankę tych trzech kolorów. Mada, tak ją nazywamy, lubi mówić, że są wyjątkowe, ale dla mnie są po prostu bure. Choć dzielimy przeszłość i teraźniejszość, nie dzielimy charakterów, a przynajmniej same o sobie myślimy bardziej jak o lustrzanych odbiciach niż klonach. Na przykład ja jestem ustępliwa i nie lubię walczyć o swoje, a Mada… Dni, w które z nikim się nie pokłóci, są rzadkością. Każdą porażkę znosi dumnie i rozsądnie, ale każdą słowną przegraną odchorowuje. Ludzie mówią, że ja jestem ta mądra, a ona ta silna, ale prawda jest taka, że obie jesteśmy słabe i tak samo głupie. Poza Madą, wołamy na nią też Zło, Pyskówka, Morda i Madżik, względnie po prostu zdrabniamy jej imię. Reaguje na wszystko związane z Magdą lub ogólnie pojętym złem, dlatego jeśli zawołasz „zakapior” to jest szansa, że się odwróci.



Czarny samochód wjechał z piskiem opon na parking, zatrzymując się niemalże milimetry od bramy grodzącej teren szkoły od przodu i centymetry od dziewczyn, jeśli chodzi o prawą stronę.
 — Cześć, panienki, wybaczycie spóźnienie?
Z samochodu wysiadł młody mężczyzna w ciemnych okularach. Uśmiechowi na jego twarzy uroku dodawały małe dołeczki w policzkach. Uścisnął każdą z dziewczyn. Z drugiej strony wysiadła blada nastolatka ubrana cała na czarno, o czarno-granatowych włosach z czerwonymi końcówkami i ciemnymi okularami na nosie. Gdy trzasnęła drzwiami, można było dostrzec długie, czarne paznokcie opiłowane w kształt szponów. Usta pomalowała ciemnobordową szminką. Wyglądała jakby wyszła z dokumentu poświęconemu subkulturze emo lub goth.
 — Cześć Speedy, cześć Alka — odpowiedziały chórkiem.
 — Umarł ci ktoś, czy znów muszę spalić ci większość ubrań, żebyś chociaż na chwilę przestała nosić się na czarno? — spytała Magda zadziornym tonem, białowłosa uśmiechnęła się szeroko, a Amelia stłumiła śmiech. Usta „ciemnej” zadrżały, a ta po chwili powstrzymywania się, wybuchła szczerym śmiechem.
 — …Merlinie, jak ja za wami tęskniłam!
Nowoprzybyła rzuciła się na przyjaciółki, ściskając je mocno, a jej kierowca uśmiechnął się pobłażliwie.



Alicja Pająk, czyli chodzący, mroczny szpan. Próbuje nosić się na postrach i królową zła, ale zdecydowanie jej to nie wychodzi. Za bardzo nas kocha, by utrzymywać wizerunek w naszej obecności. A trudno o to, byśmy przy niej nie były, skoro mamy większość zajęć razem i razem też mieszkamy. W dwóch pokojach, ale razem. Z drugiej strony, sporą część szkoły przeraża moja siostra, a ją przeraża tylko Alicja… To może coś w tym jest? Mnie natomiast denerwuje jej mechaniczny pająk, okropieństwo! Dla żartów mówimy na nią Wdowa. Czarna, rzecz oczywista. Reaguje też na „ciemna”, „wampir”, „ciemność” i „kostnica”.
Ten obok to Aleksander. Też Pająk. Absolwent naszej szkoły, starszy brat Alicji. Jest nie tylko naszym ulubionym bratem, ale również dostawcą. Cokolwiek byśmy chciały — Aleksander załatwi. Nazywamy go Speedym Gonzalezem, bo choć licznik jego magicznego samochodu nie pokazuje prędkości poniżej dwustu na godzinę, to on i tak się spóźnia. I zawsze śpieszy. Od kiedy tylko go znamy. Ale od momentu, gdy zaczął pracować w rodzinnej firmie jest to jeszcze bardziej widoczne.



 — Wyjaśnij mi, jakim cudem spóźniliście się, skoro musieliście przywieźć też Luizę? — spytała Mada.
 — Właśnie, gdzie ona jest? — dodała sama Amelia, bezsensownie zaglądając do samochodu.
 — Pewnie w akademiku, nie wiem. Przywieźliśmy tę ofiarę i…
 — Ona ma na imię Luiza, jest naszą młodszą siostrą… Siostro. Nie mów na nią źle, bo przestanę cię kochać — zagroził Aleksander — i zacznę na ciebie mówić idiotka, miło ci będzie? — dodał, wyjmując z samochodu walizkę. Oczywiście, czarną walizkę. A nawet czarną w małe, białe czaszeczki. Niestety, takich z czerwonymi nie mieli, a potem przyjaciółki nie pozwoliły Wdowie zmienić ich barwy.
Alicja przewróciła oczami i wyjaśniła:
 — No, w każdym razie przywieźliśmy ją przed jedenastą, a potem Aleksander zabrał mnie na zakupy i obiad. Się nam zeszło.
 — A na próbę to nie była łaska przyjść, co? Posiedzieć z siostrzyczkami? Hm? — powiedziała Magda, oczywiście nie mając tego przyjaciółce za złe. Wiedziała, że ta równie mocno jak w każde wakacje tęskniła za nimi, tak bardzo nie chciała rozstawać się ze swoim ukochanym bratem, ogrodem i biblioteką.
 — Anioły ciemności stąpiły na ziemię, to nie zauważacie przyjaciółki, co?
Zgromadzone dziewczyny usłyszały zachrypnięty głos, odwróciły się, a rude siostry pisnęły ze szczęścia i rzuciły się nowoprzybyłej na szyję, po chwili ściskając również chłopaka stojącego obok.



Kolejna z naszej bandy to Małgorzata Kropczewska. Włosy koloru rudego, na dodatek bardzo mocnego i jaskrawego, oczy niebieskie, na twarzy wypisana pogarda wobec świata. Alicję darzy dziwnym rodzajem antypatii, czasem wydaje się, że toleruje ją tylko ze względu na mnie i moją siostrę, a kiedy indziej mówi, że to jedyna normalna osoba wśród nas. Gosia większość czasu spędza z zupełnie innymi ludźmi, a przyjaźni się głównie z Magdą. Za najlepszy test przyjaźni uważamy to, że jeszcze nas nie zabiła za swoje przezwisko (Dziwka). Co dziwne, za Rudą Małpę już nam się obrywa.
Ten obok, to nasz drugi ulubiony brat. Robert Kropczewski, rok starszy. Jeden z najpopularniejszych chłopaków w szkole, nie tylko pozwala grzać się w swoim blasku i chować za swoimi plecami. Poza tym pomaga nam, jeśli wpadniemy w większe kłopoty. Dzięki jego nadzwyczajnie dobrym wynikom w nauce nauczyciele patrzą na nas łaskawiej, gdy wstawia się za nami.



 — Lepiej być aniołem ciemności, niż mieć krzywy ryj, Dziwko — prychnęła Alicja, ale mimo wszystko uściskała Małgośkę.
 — I lepiej mieć krzywy niż pryszczaty ryj — odparowała dziewczyna bez zastanowienia i poklepała Ciemną po plecach.
 — To ja wam mówię cześć, dziewczynki, i od razu pa, dziewczynki — powiedział Robert, puścił im oczko i całusa w powietrzu, poczochrał włosy siostry i odszedł w stronę swojej grupy znajomych.
 — Ke-paraaq! Abelard. Abelard. Khhreee!
Dziewczyny niemalże podskoczyły, słysząc skrzek papugi.
 — Zamknij się, cholerny papugu! — warknęła Magdalena i uderzyła lekko w klatkę stojącą na małym stoliczku obok. Takim na kółkach. — Weź go ogarnij, Melka.
 — Wiesz dobrze, że nie lubi jak się przenosimy z miejsca na miejsce i to dla niego ciężki dzień — westchnęła Amelia i pochyliła się nad swoim zwierzątkiem, uśmiechając się do niego wesoło. — Co tam, Belli?
 — Khe-paraaq! Abelard. Pokój. Khhreee! Melka wziąć! — zaskrzeczała znów papuga, patrząc na panią i unosząc skrzydła. Wychyliła się w stronę Amelii i stuknęła dziobem w pręt kratki.
Abelard to samiec ary zielonoskrzydłej. Posiada w sobie magię, jednak równocześnie jest upośledzony, przez co nie potrafi nauczyć się tak płynnej i logicznej mowy, jak inne magiczne osobniki. Gdy Amelia zobaczyła go dziewięć lat temu w sklepie zoologicznym, po prostu musiała go mieć. I na nic nie zdały się tłumaczenia sprzedawcy, że jest to zwierzę zbyt wymagające dla dziecka, że długo żyje, że to decyzja dotycząca też przyszłych pokoleń i króliczek wybrany przez Magdę mógłby mieć kolegę. Panienka chciała, panienka dostała, a by uciszyć sumienie młodego chłopaka, do łącznej ceny całych zakupów dodano spory napiwek.
Wszelkie obawy sprzedawcy, jakkolwiek uzasadnione, nie spełniły się jednak. Amelia wzięła sobie rady i uwagi głęboko do serca, dokładnie się do nich stosowała. Teraz, ona i Abelard, stanowią integralne części swojego wzajemnego istnienia. Można powiedzieć, że królik Magdy miał się gorzej i bardziej dziko, pozostawiany przez większość czasu samemu sobie.
 — Ty, Kinga, a gdzie twój kot? — spytała Ruda, uprzednio się rozejrzawszy. — I walizka?
 — …O kurwa mać! — wykrzyknęła białowłosa i pobiegła w stronę autokaru.



Cała Kinga. Wilczek Kinga. Zapominalska i nieco roztargniona, jako jedyna rozumie dosłownie wszystkie żarty mojej siostry. Nie przejmuje się opinią innych ludzi, dla niej liczą się rodzina i przyjaciele, a cała reszta mogłaby nie istnieć. Tak samo jak ja kocha czytać, ale jej w lekturze nie przeszkadza harmider powodowany przez resztę Wariatek. Natura wybrała dla niej platynowe włosy, jednak ona farbuje je na naprawdę białe. Złota soczewka na prawym i srebrna na lewym oku gwarantują, że nikt nie bierze jej za normalną. Nie pierwszy raz zapomniała o swoim kocie, choć zapewniam, iż nikt nie kocha swojego futrzaka bardziej od niej. Co nie zmienia faktu, ze zazwyczaj karmi go Magda. Jest tak wyjątkowa w swoim nieogarnięciu, że żadne słowo nie opisuje jej charakteru lepiej niż po prostu „Kinga” powiedziane z lekkim westchnieniem i przewróceniem oczami.




 — Fabian go miał — wysapała białowłosa, gdy przyszła z powrotem. — I walizkę. Potrzymasz?
Wcisnęła transporter Magdzie, a sama zgięła się nieomal w pół, próbując ustabilizować oddech. Ich nauczycielowi magii fizycznej, zwanemu po prostu Trenerem, który właśnie wysiadł ze swojego samochodu, tak bardzo zadrżała ręką, że aż zadzwoniły trzymane przez niego kluczyki. Biedny człowiek, co wrzesień przekonuje się, że dwa miesiące bez obowiązków, za to z dużą ilością rozrywki, potrafią nieźle rozregulować, zdawałoby się, że już wyćwiczone organizmy.
 — To się ciepie, Kinga… — jęknęła Magda i podniosła ruszający się transporter na wysokość wzroku. Zaraz potem go odsunęła i skrzywiła twarz. Zdecydowanie nie lubiła tego kota. Jest wredny i nawet teraz patrzy się na nią tak, jakby chciał ją zabić! To puszyste ucieleśnienie zła, diabeł, ruda kulka złośliwości. Czyli Belzebub, najukochańszy kot Kingi. Kocur zdecydowanie ma charakterek — i to z prawdziwym pazurem! Obok spania i jedzenia, jego ulubione zajęcia to strasznie, denerwowanie i ogólne utrudnianie życia Magdzie. Przyjaciółki lubią mówić, że nie znoszą się wzajemnie przez zbyt podobne charaktery, co jeszcze bardziej denerwuje nastolatkę.
 — Bo jest żywe, Madzik — westchnęła Alicja i wyciągnęła ręce, by odebrać transporter od przyjaciółki. Ta pokręciła głową i jedynie oparła plastikową klatkę o czarną walizkę w czaszeczki. Sam kot ważył w końcu prawie sześć kilogramów, a co dopiero razem z całym opakowaniem.
 — Żyjesz, Wilczek? — Góśka poklepała Kingę po plecach, a gdy ta odetchnęła i pokiwała głową, powiedziała: — To chyba możemy iść się zgłosić, co? U nas brakuje jednej i u was jednej, to poczekamy na szanowne już w środku?
 — Właśnie! — Magda uderzyła ręką w czoło. — Przecież Renkiel na nas czeka w środku! Miałyśmy z Melką wyjść tylko po Kingę. Nie, sisi?
Amelia kiwnęła głową i wzięła klatkę ze swoją papugą do rąk, a stolik spod niej złożył się i zniknął. Takie to były czary. Szepnęła coś Alicji do ucha.
 — Aleks… Braciszku kochany… Pomożesz nam się zabrać do pokoju, prawda? — spytała Wdowa, patrząc na chłopaka prosząco. I nawet zfalowała rzęsami.
 — A co to za problem?
 — Bo my zostawiłyśmy walizki na dyżurce, jak całe kółko, a wedle wszelkich znaków, to nasz rocznik ląduje na trzecim piętrze… — powiedziała cicho Amelia, patrząc w dół, zakłopotana.
 — Nie żeby nam to przeszkadzało, oczywiście — zastrzegła Magda. W tej szkole zawsze trzeba było uważać na słowa. Mówisz w żartach, że różowe ściany w pokoju dodałyby mu świeżości, a następnego dnia po wejściu do niego uderza cię zapach farby i wszechobecna fuksja. Rzecz jasna jest to zmiana łatwo odwracalna, ale uczniowie Inki muszą się nauczyć, że muszą uważać, czego sobie życzą. Dzięki temu mają lepiej dobierać słowa zaklęć.
 — Tylko wtarganie sześciu walizek, kota giganta i przemeblowanie pokoju bez magii może być nieco utrudnione, a nie chce nam się czekać do siedemnastej… — mruknęła Amelia.
 — A przede wszystkim, co to za Wariatki Okrągłego Stołu… Bez Okrągłego Stołu? — powiedziała Alicja i jeszcze raz spojrzała na brata żałośnie.
 — Miałyście mnie już po słowach Amelii, siostrzyczko.



Długie nogi opierały się o wyjątkowo żółtą walizkę, a jej właścicielka siedziała na blacie biurka dyżurki woźnych, opierając głowę na ramieniu dziewczyny siedzącej za nią. Truskawkowe włosy łączyły się ze swoim bardziej rudym i o wiele ciemniejszym cieniem, czyli włosami Magdy. Obok siedziały Amelia, Kinga i Alicja. Gośka i Aleksander uznali, że jak chwilę postoją to nic im się nie stanie.
 — Izwinitje. Nie wietje, gdie ja znajdu opiekun pierwej klas? Ja iz wymiani.
Do grupki podeszła młoda Rosjanka o długich, falowanych włosach i zgubionym spojrzeniu. Magda już miała ruszyć się i zaprowadzić nową dziewczynę do ich wychowawczyni, jednak powstrzymała ją ręka przyjaciółki.
 — Pierwaja dwjer na wtarom etaże* — odparła Renkiel bez zawahania, dodatkowo pokazując drugą dłonią kierunek. — Kaniećna ty znat, kto eta.
 — Spasiba balszoje — dziewczyna kiwnęła głową w geście podziękowania i oddaliła się.
 — Ty, Renkiel, jak ty translacyjne rzuciłaś bez magii? — spytała Gośka, pierwsza otrząsając się z szoku.
 — Nijak? Ja znaju ruski jazyk, żjena majewo brata ruskaja — długonoga dziewczyna wzruszyła ramionami.
 — Paczta, jakie tu rzeczy wychodzą na wierzch, normalnie nie wierzę — zaśmiała się Magda i pokręciła głową.



Katarzyna Renkiel. Niektórzy mówią, że najpierw są nogi, a dopiero potem Kasia. Posiada ona nie tylko piękną osobowość, ale też figurę modelki, na dodatek nie takiej wychudzonej. Żadna z nas nie wie, jak to się stało, że dołączyła do naszej paczki wariatek, ale już w tamtym roku mieszkała z dziewczynami w pokoju. Le Nóżi albo Margaryna, tak na nią wołamy my i większość szkoły. (Aczkolwiek inni preferują to drugi określenie). Jeśli chodzi o naszą paczkę, to właśnie o niej wiemy najmniej. Jest dosyć tajemnicza i nie lubi mówić o swojej rodzinie, choć podobno nie jest to związane z niemagicznym pochodzeniem. Nawet nie wiedziałyśmy, że jej brat ma żonę! Właściwie… Czy ona kiedyś mówiła, że ma brata?



 — W co nie wierzysz, Madzik?
Do grupki podeszła niska, nieco przy kości blondynka z mokrymi dłoniami i kolorowymi, neonowymi warkoczykami wplecionymi we włosach.
 — Le Nóżi zna ruski. I ma brata. I bratową, ruską!
Blondynka zagwizdała cicho.
 — To dużo nowości widzę.
 — No widzisz, tyle nowości, a ty nic nie urosłaś — zaśmiała się Magda w odpowiedzi i zeskoczyła na podłogę, by uściskać ostatnią z przyjaciółek.
 — Ty też, tylko grubsza jesteś! — odparła blondyna i przytuliła obie bliźniaczki.



Marta Owca — nazwij ją „małą”, a zginiesz. Zasada ta nie dotyczy tylko mojej siostry i mnie, ponieważ jesteśmy od niej wyższe tylko o dwa centymetry. Żadna z nas nie przekroczyła metra sześćdziesięciu wzrostu. Marta jest przebojową, wiecznie wesołą i entuzjastycznie nastawioną do życia nastolatką. Ta żółta walizka jest jej, dziewczyna lubi rzucać się w oczy. Ma brata, który jeszcze dwa lata temu był jej siostrą bliźniaczką. Z tego powodu, gdy mówimy o czymś w przeszłości, czasem powstają drobne nieporozumienia, ze względu na używanie różnych form osobowych czasowników.

To już wszystkie moje przyjaciółki. Trochę ich jest, ale cóż poradzić? Razem tworzymy w miarę zgraną i zgodną drużynę. Nazywamy się Wariatki, nawet nauczyciele tak się do nas zwracają, gdy chcą zwrócić uwagę wszystkim na raz. Same dodajemy do tego, że jesteśmy Okrągłego Stołu, bo przy takim wygodniej się knuje.



 — A w ogóle to nie chcieli mi dać do ręki siekiery. Nawet tylko potrzymać!
Kinga z oburzeniem skończyła opowiadać o wakacyjnym ognisku.
 — Też bym ci nie dała — prychnęła Magda.
Niektórzy rozróżniają te rude bliźniaczki nie po długości włosów, ale po sposobie odzywania się. Amelia jest zawsze uprzejma, a ton jej głosu miękki i spokojny. Magda reaguje emocjonalnie, zwykle odzywa się z pogardą do wszystkiego, co oczywiście nie oznacza, że pogardza swoimi przyjaciółkami.
 — Sobie też bym nie dała — dodała.
 — Czego byś sobie nie dała, Mada? — spytała ich wychowawczyni, bo właśnie do niej podeszły.
 — Siekiery. Kinga narzeka, że jej nie dali potrzymać w czasie ogniska — odpowiedziała uczennica.
 — Merlinie chroń. Wy dwie i ostre przedmioty? — zaśmiała się kobieta i pokręciła głową, a czarne loki zafalowały. — Tragedia.
 — No, żeby pani wiedziała — Alicja przyznała rację nauczycielce. — Dlatego będę trzymać niebezpieczne rzeczy pod kluczem, gdy już będziemy razem mieszkać.
 — Ta, a jak Mada zostanie Władcą lub Wojownikiem to ją też zamkniesz? — prychnęła Gośka w dokładnie ten sam, specyficzny sposób co wcześniej Magda.
 — Niewykluczone.
Ich nauczycielka uśmiechnęła się słysząc to. Wiele razy spotykała takie grupki przyjaciół, a zwykle po latach nic z nich nie zostawało. Mimo wszystko wierzyła, że tym tutaj się uda. Zawsze wierzyła w swoich uczniów. Taka już jej praca.



Laura Zmora to nasza wychowawczyni oraz nauczycielka Sztuki Widzenia. Wielu nowych uczniów uważa to za wróżbiarstwo, czym strasznie denerwują nie tylko ją, ale też nas. Nie zmienia to faktu, że nawet ona ma lekceważące podejście do tego przedmiotu. Uczy nas tylko tego, co naprawdę ma sens lub inaczej nie zdamy niezbędnych egzaminów. Z wykształcenia jest nekromantką, Medium, Wojownikiem i Władcą (to trzy z kilku dziedzin tego rodzaju magii). Brała udział w wielu misjach i wojnach w innych wymiarach, a nawet światach czy rzeczywistościach. Nikt nie wie, jak do tego doszło, że pewnego dnia postanowiła po prostu zostać nauczycielką, ale wszyscy są pewni, że była to dobra decyzja. Jest wielu tak dobrych żołnierzy, ale niewielu tak dobrych belfrów i opiekunów. Zielone oczy tej kobiety zawsze patrzą na nas z przyjaźnią i czułością, nawet kiedy nabroimy tak, że nawet my zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo przegięliśmy. Moja klasa ma ogromne szczęście.



 — Nie sądzę, by zamknięcie Władcy Nekromancji zbyt wiele ci pomogło, Alicjo — powiedziała kobieta, a potem wyjęła kilka arkuszy papieru ze stosu stojącego na ławce obok. — Widzę, że kupiłaś sobie kota, Owca? Czyli mamy dwa koty i papugę… Tutaj podpiszcie.
Kinga, Amelia i Marta podpisały papiery dotyczące swoich zwierząt, a reszta, że zgadza się na ich obecność w pokojach.
 — Cały wasz rocznik ma oczywiście trzecie piętro. Wilczek, Renkiel, Pająk i Pazurek Wredna pokój numer trzy, a Kropczewska, Owca i Pazurek Miła pokój numer pięć, tutaj macie klucze, a tutaj podpiszcie — podała im kolejny papier. — Dla ekipy z tą milszą bliźniaczką mam niespodziankę w postaci nowej osoby w pokoju. I nie tylko w pokoju. W klasie nawet! Ewa Krawczyk, Alicja ją zna, ale w tym roku co najwyżej cztery osoby na pokój, dlatego dałam ją wam, bo pewnie gdybym rozdzieliła tamte to bym zginęła. — Wymownie spojrzała na Wdowę i Madę. — Dobrze się czujesz?
Amelia niemal niewyobrażalnie zbladła i lekko się zachwiała, ale złapała ją siostra, obejmując mocno.
 — Będzie dobrze, siostra. Zamienię się z tobą.
 — Ja też mogę — powiedziała Renkiel. — Ostatecznie przecież, co to za różnica, w którym pokoju śpię? A wy nie byłyście w jednym od połowy pierwszej klasy gimnazjum.
Amelia pokręciła głową.
 — Dam radę, przecież nie jest potworem. I mam Gosię i Martę — powiedziała i uśmiechnęła się słabo, prostując. — Nic mi nie będzie. Daj już spokój, jesteś nadopiekuńcza. — Wyswobodziła się z ramion swojej bliźniaczki. — Wszystkie jesteście.
 — Musimy być, jesteśmy rodziną — powiedziała Alicja, cofając swoje ręce z ramion Amelii.



 — To łóżko jest Amelii — powiedziała Ruda, patrząc w oczy Nowej. Była zdeterminowana i pewna siebie. Zawsze oczekiwała posłuchu, nigdy nie zwracała uwagi na niczyje protesty. Miało być tak, jak ona i jej przyjaciółki chciały.
 — Nie widzę, żeby było podpisane — prychnęła nowa, zarzucając rubinowe włosy do tyłu, a potem rozkładając się na łóżku. Owca wyszła na balkon.
 — To łóżko jest naszej siostry.
Do pokoju weszły pozostałe wariatki. Właśnie po nie poszła blondynka.
 — Nie słyszałaś, co powiedziała Magda?
Alicja zacisnęła i rozluźniła pięść, prostując palce.
 — Słyszałam, ale gówno mnie to obchodzi.
 — Powinno.
W ręce Aleksandra pojawiła się różdżka. Jedno machnięcie potem Ewa i cały jej bagaż leżały na podłodze.
 — To łóżko jest Amelii. Obok śpi Gosia. Obok Marta. A to jest twoje. I gdybyś się nie zorientowała, to my tu mamy większość.
Alicja założyła ręce, a Amelia postawiła klatkę z papugą obok swojego łózka.
 — Jeny, jakie drażliwe — prychnęła nowo przybyła, ale posłusznie rzuciła swoje graty na przydzielone posłanie.
Wariatki mieszkające obok wróciły do swojego pokoju, a wszystkie przyjaciółki wróciły do rozpakowywania swoich rzeczy i przemeblowywania.



Nowa. Rubinowe, dosyć długie włosy. Chłodne, niebieskie oczy bez większego wyrazu. Trochę szkoda, że pseudonim Dziwka nadałyśmy Gośce, do niej pasuje dużo bardziej. Nic więcej o niej nie wiem. Przeraża mnie. Mam nadzieję, że pierwsze wrażenie okaże się złudne.



Na korytarzu trzeciego piętra Akademika imienia Marii Skłodowskiej-Curie zgromadził się cały rocznik dziewięćdziesiąty szósty. Czterdzieści siedem osób ubrane było w jednakowe mundurki. Stłoczyli się w małe grupki, czekając na coś. W końcu, przez główne drzwi, weszła ich wychowawczyni.
Kobieta stanęła na środku pokoju, a wszyscy zebrali się wkoło niej.
 — Cześć — powiedziała, uśmiechając się promiennie.
Zgromadzeni odpowiedzieli różnymi słowami, większości towarzyszył uśmiech sięgający oczu, tylko część z nich była niemrawa, jakby ciągle śpiąca i nieco zdołowana powrotem do szkoły.
 — Dajcie już spokój, za pół godziny odzyskacie magię, powinniście się cieszyć! Oczywiście, jak co roku, przypominam, że zdolności magiczne naprawdę odblokowujemy tylko obecnym na rozpoczęciu, a nie wszystkim uczniom. Także siedzenie przed aulą robi różnicę — powiedziała, zwracając się niemalże bezpośrednio do trójki uczniów, którzy spuścili głowy. Reszta rocznika roześmiała się cicho.
Wszyscy pamiętali ich drugą klasę gimnazjum, gdy tamtych troje postanowiło zostać na zewnątrz, zamiast kisić się w auli, a potem przez kolejne dwa tygodnie musieli błagać Zmorę o przywrócenie magii. Zresztą, każdego roku zdarza się taka grupka idiotów, która postanawia zignorować ostrzeżenia nauczycieli i starszych kolegów.
 — Magda — powiedziała nauczycielka, zwracając się do jednej z Wariatek i wyciągając ręce, w których miała stos małych zeszytów.
Dziewczyna podeszła posłusznie i odebrała je od niej, a potem podzieliła na małe stosiki, które podała przyjaciółkom. Wariatki zaczęły rozdawać je pomiędzy odpowiednich uczniów.
 — Jak co roku macie przeczytać i dopiero potem podpisać regulamin znajdujący się tuż za stroną tytułową. Kursy abc i ogółem cały plan lekcji omówimy pojutrze na lekcji organizacyjnej. Jesteście podzieleni na dwie klasy. E, oficjalnie ścisła i F, oficjalnie human. Profesor Szymanewska kazała przypomnieć, że nieoddanie eseju zadanego przez nią na wakacje, naprawdę równa się ocenie zero. Raczej nie chcecie na wstępie tak bardzo zaniżyć sobie średniej, także proponuję jeszcze dzisiaj oddać prace Madzie. A ty masz je jutro do godziny dwunastej dostarczyć pani profesor.
Dziewczyna pokiwała głową.
 — Ten rok będzie trudny, ale jeszcze nie tak trudny jak kolejne dwa. W każdym razie oczekuję od was ciężkiej pracy i najlepszych wyników, rozumiemy się? Opiekunką tego piętra jest pani Maria, jej pokój znajduje się na parterze, tuż obok kuchni. Jakiekolwiek usterki czy problemy zgłaszacie bezpośrednio jej, jeśli nie możecie jej znaleźć zgłaszacie to pani Renacie lub Malinie, ich pokoje są obok. Pan Robert również jest do waszej dyspozycji. Nie zamykam drzwi swojego gabinetu, jasne? Jakieś pytania?
 — Czy z panem Robertem już wszystko ok? — drobna dziewczyna o mysich włosach zadała pytanie nurtujące większość zgromadzonych.
 — Tak, ale ma zakaz wykonywania ciężkich prac, dlatego traktujcie go łagodnie. Pan Robert to dozorca, Ewo. Pod koniec zeszłego roku spadł z drabiny, gdy przycinał bluszcz rosnący na budynku szkoły — nauczycielka zwróciła się do nowej uczennicy. — To jest Ewa Krawczyk, nowa. I Merlin mi świadkiem, że nie wypuszczę ze składziku na miotły tego, kto będzie jej z tego lub innego powodu dokuczał. Komukolwiek dokuczał, jasne? To teraz idziemy na rozpoczęcie. W dwuszeregu stanąć, już. Nie obchodzi mnie, ile macie lat. Dwuszeregu powiedziałam! Trzy to nie para!



Pierwszą klasę liceum rozpoczęłyśmy niemal rok temu. Przez ten czas nie zmieniło się właściwie nic, poza stanem naszej wiedzy i tym, że teraz w paczce jest jeszcze jedna Wariatka, która jednak nie przyznaje się do nas publicznie (i wzajemnie). Prawdziwa historia zaczyna się w październiku naszej drugiej klasy, czyli pechowego, dwa tysiące trzynastego roku.
______________________________
Pierwaja dwjer na wtarom etaże — Pierwsze drzwi na pierwszym piętrze (parterze, u ruskich parter to pierwsze);
Kaniećna ty znat, kto eta — Na pewno poznasz, która to;
Spasiba balszoje — Dziękuję bardzo;
Ja znaju ruski jazyk, żjena majewo brata ruskaja —Ja znam język rosyjski, żona mojego brata to Ruska.;



Korekty dokonali April Rove oraz SnakeW.
Linki do pobrania znajdują się nad tytułem postu.
Dziękuję swoim przyjaciółkom za niekończącą się inspirację. To im dedykuję cały pierwszy tom Esencji Magii :)
Postaram się pisać w miarę regularnie, a tymczasem zapraszam do obserwowania (po prawej, u góry, ikonka z serduszkiem) oraz komentowania. Fajny gadżet z lewej strony zlicza ostatnie 1000 komentarzy (będę przeszczęśliwa, gdy kiedyś tę liczbę przebijemy) i wyświetla 10 najczęściej komentujących osób. Nicki są zalinkowane do profili, czyli to taka reklama dla Was, ha.

Komu prolog przywiódł na myśl typowy pilot serialu?
Rozpoznajecie, która z postaci to Eve Rowindale, a która to Demon?

Fiolka esencji magii, czterdzieści osiem drachm i zaklęcie

Joł. Tu Ces. W sobotę przedstawię Wam prolog (napisany w stylu serialowych pilotów) Esencji Magii. Zanim to nastąpi chciałabym Wam nieco przybliżyć to opowiadanie.



Informacje
Tytuł: Esencja Magii, księga pierwsza: Tajemnica Magicznego Liceum;
Gatunek: fantasy;
Autor: Radioactive Caesium (Daria Ami G.)
Korekta: April Rove (wszystko); SnakeW (styl, język); Eve Rowindale (styl, anty-Mary-Sue);
Dedykacja: Esencję Magii dedykuję wszystkim ludziom, którzy zakrzewiali we mnie miłość do czytelnictwa i magii. Tajemnice Magicznego Liceum poświęcam Małgorzacie K., Alicji N., Kindze U., Oldze R., Ewie U. oraz wszelkim osobom, które choć przez chwilę nazywały mnie przyjaciółką. Jesteście nieskończonym źródłem inspiracji, dziewczyny!



Zapowiedź
Całość: Każdy Czarodziej narodzony w którymś ze światów należących do skupienia Gwiazdy, rzeczywistości Delta' (czyt.: Delta Prim) wchodzącej w skład nienazwanej Nadrzeczywistości, od dziecka musi walczyć o przeżycie. Magia, będąca wypadkową pierwiastków i związków składających się na życie, powoli zabija większość z nich, a korzystanie z naturalnych talentów powoduje niewyobrażalny ból. Większość dzieci nie dożywa dziesiątego roku życia, śmiertelność wśród nich nigdy nie spadła poniżej dwudziestu procent, a średnio wynosi niemalże czterdzieści!
Poza dziesiątymi urodzinami ważnym progiem są siedemnaste. Dotrwanie do nich jest świadectwem posiadania mocnego, wystarczająco wytrzymałego organizmu, który jest w stanie znieść obecność mocy w sobie. Wtedy Obdarzeni rozpoczynają pracę nad tym, by uzyskać pierwszą Licencję, pozwalającą na zachowanie swoich zdolności. Mają na to tylko jedną szansę, a egzamin wcale nie jest prosty. Cena oblania jest bardzo wysoka.
Nie wszystko kończy się jednak na jednej Licencji. Łącznie jest ich pięć, a każda pozwala na coś innego. Najważniejsza wydaje się być trzecia, dzięki której można podróżować między światami i  ich skupieniami.
Pozwól mi przedstawić sobie przeróżnych bohaterów żyjących w Delta', każdego z jego planami i marzeniami oraz wszystkimi błędami, które popełnił i popełni w przyszłości.

Tom I: Grupa przyjaciółek, nazywających się Wariatkami Okrągłego Stołu, po wakacyjnej rozłące wraca do swojej ukochanej, położonej w południowej Polsce, szkoły magii. Czeka na nie intensywna nauka i trudna praca nad własnym organizmem, któremu nie grozi już nagła śmierć spowodowana konfliktem z mocą. Egzaminy decydujące o tym, kto dostanie licencje pozwalającą na zachowanie zdolności magicznych zbliżają się coraz bardziej, coś co jeszcze rok wcześniej było jedynie daleką perspektywą, rzuca cień na życia większości ich rówieśników właśnie zaczynających przygotowania.
Tymczasem Wariatki do nauki podchodzą w sposób co najmniej kontrowersyjny i na pewno niebezpieczny, spędzając sen z oczu nie tylko swojej opiekunce, ale przede wszystkim nauczycielce chemii magicznej. Ich rozrywkowe życie przerywa zaginięcie jednej z nich. Dziewczyny, dotychczas jednoczące się jedynie w łatwych sprawach, przechodzą próbę przyjaźni. Najpierw podczas poszukiwań, a potem gdy muszą pogodzić się z bolesną prawdą i zaakceptować poczucie winy ciążące w ich sumieniach.
Pomimo wszystkiego, kilku z nich ciągle jednak nie daje spokoju pewne przeczucie, któremu postanawiają zaufać. Nie zważając na protesty reszty, rozpoczynają poszukiwania prawdy, która może okazać się jeszcze gorsza.



Spis Treści
Prolog: blog, .pdf, .docx [16.08.2014];
Rozdział 1: blog, .pdf, .docx [23.08.2014];



Inspiracja
Główną inspiracją są rzecz jasna moje przyjaciółki. Osobiście piszę przy Mozarcie albo TV, ale powiedzmy, że te utwory w miarę pasują do tematu pierwszego tomu. Nie bić za Disneya. Możecie pogdybać, o czym w takim razie będzie opowieść :)

Przyjaźń i śmierć? Cóż za oryginalność, duh.



Świat przedstawiony
Uniwersum: Nadrzeczywistość > Rzeczywistość > Skupienie > Świat > Wymiar
Całość: Akcja Esencji Magii toczy się pośród światów należących do skupienia Gwiazdy,rzeczywistości Delta' (czyt: Delta-Prim), wchodzącej w skład nienazwanej Nadrzeczywistości. Jej mieszkańcy nie odkryli sposobu na podróżowanie między nadrzeczywistościami, jednak podejrzewają istnienie co najmniej jednej innej, ponieważ każdy wymiar, świat i rzeczywistość mają swoje lustrzane odbicia. Skupienia są natomiast jedynie umowne, pozwalające na łatwiejszą nawigację.
Tom I: Świat przedstawiony w Tomie I jest odbiciem naszego.
Bohaterowie: opisani w większości w prologu.



Data publikacji kolejnego rozdziału
Nieznana, nie wcześniej niż 6.09.2014 (rozdział 2).